sobota, 31 sierpnia 2013

18.

Leżeliśmy na słońcu i odpoczywaliśmy. Wszyscy byli wykończeni, ale szczęśliwi. Wróciliśmy do gry. Przestaliśmy być zwierzyną, zostaliśmy myśliwymi. Teraz nic nie mogło mnie powstrzymać przed zwycięstwem.

Tylko ja sam...

- Była taka chwila, tylko krótki moment w ciągu całych Igrzysk, w którym zwątpiłam. Zwątpiłam w sens walki. Nic się dla mnie nie liczyło. Chciałam już tylko umrzeć. Żeby to wszystko wreszcie się skończyło. Nie myślałam o tobie, tacie czy Annie, nie było dla mnie życia "potem". Byłam tylko ja i moja śmierć. 

Siedzę cicho na miękkim piasku. Nie wiem, co powiedzieć. Jak zawsze w tych rzadkich chwilach gdy Rosalie opowiada o swoich przeżyciach z Areny. Gdy cisza staje się uciążliwa, pytam:

- Kiedy to było, Rose?

- Gdy Alice umarła. Jej śmierć zawsze wydawała mi się czymś niemożliwym. Była za silna by umrzeć. A wtedy, nagle... Umarła. Tak po prostu...

Julie powoli wstała z rozgrzanego słońcem piasku i rozejrzała się dookoła.

- Inni trybuci też już pewnie mają tu swoje kryjówki. Jeśli nie, zaczną zdychać jak muchy w ciągu kilku najbliższych godzin. To chyba jedyny zbiornik wodny na całej Arenie.

- Mam nadzieję, że nie weszliśmy na czyjś teren... - zaniepokoiłem się.

- Tego nie wiemy, ale musimy być czujni.

- Przenieśmy się gdzie indziej. Nie możemy po prostu czekać, aż ktoś przyjdzie nas zabić. - Derik bacznie rozejrzał się wokoło.

Spojrzałem na ziemię.

- Gdzie jest Marie?

Nim ktoś mi odpowiedział rozległ się huk armaty.

Ktoś umarł.

Wpadliśmy w popłoch. Wszyscy krzyczeli i nawoływali. Julie płakała. Znaliśmy się od tygodnia, ale zdążyliśmy się zaprzyjaźnić.

Wbiegłem w pobliskie zarośla. Tuż przy rzece przyroda rozkwitała. Rosły tam kwiaty i krzewy, kawałek dalej zaczynał się las.

Liście szorowały mi po twarzy, a kolce i gałązki boleśnie wbijały się w skórę, ale nie zwarzałem na to. Biegłem coraz głębiej i głębiej w las.

Nawoływania i szlochy Julie i Derika stawały się coraz odleglejsze i cichsze, ale słyszałem nowy odgłos. Kroki. Szybkie i pewne. Ktoś był niedaleko i zbliżał się z każdym krokiem. Dotknąłem dłonią paska od spodni i nagle spostrzegłem, że nie mam broni. Nawet malutkiego noża. Sparaliżowało mnie ze strachu.

Odgłos zbliżających się kroków szybko zbudził mnie z tego odrętwienia. Zrobiłem najbardziej oczywistą rzecz: wdrapałem się na drzewo.

Nie słyszałem tam kroków, ale z pewnością dostrzegłbym nadchodzącego człowieka.

Jednak nikt się nie pojawił.

Siedziałem tam prawie godzinę, ale nikt nie nadszedł.

Gdy całkowicie zesztywniałem postanowiłem zejść.

Ostrożnie i po cichu stanąłem na ziemi i rozejrzałem się po najbliższej okolicy.

Nie zauważyłem nikogo, więc po prostu odwróciłem się i odszedłem w stronę rzeki. Zaczynało robić się późno, więc przyspieszyłem. Po chwili już pędziłem na łeb na szyję, prosto przed siebie, unikając największych gałęzi.

Nagle potknąłem się o coś i zaryłem kolanami o ziemię.

Miałem pozdzieraną skórę na dłoniach i łokciach a kolana piekły mnie niemiłosiernie, ale poza tym nie stwierdziłem żadnego uszczerbku na swoim zdrowiu, więc powoli, uważając na obolałe kolana, wstałem.

Wtedy usłyszałem jęk.

Był tak delikatny, że gdyby nie idealna cisza panująca wokoło pewnie wogóle bym go nie usłyszał.

Odwróciłem się.

Leżała tam, cała w zakrzepłej krwi wciąż jeszcze cieknącej z nieumiejętnie poderżniętego gardła. Jej powieki drgały a usta chciwie łapały ostatnie oddechy.

Dopadłem do ciała, gdy wypuściła z siebie ostatni dech.

Zamknąłem jej oczy nim rozległ się huk armaty.

Poszedłem przed siebie.

-.-.-.-.-.-.-.-.-

Cześć, kochani c:

Długo mnie nie było, ale wróciłam i piszę. Trochę bez sensu, ale piszę c:

Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał,
niedługo dodam następny.

Komentujcie c:

Do przeczytania, i niech los zawsze wam sprzyja c:

sobota, 27 lipca 2013

3000

JEJU KOCHANI, WŁAŚNIE OSIĄGNĘLIŚMY POZIOM 3000 WYŚWIETLEŃ.
KOCHAM WAS, DZIĘKUJĘ <3 <3 <3

Olga c:

17.

Obudziłem się nad ranem. Wokół mnie panowała idealna cisza. Nie było słychać nawet najcichszego dźwięku. Nie było wiatru, owadów, tylko cisza, ja i wschodzące słońce na horyzoncie.

Obok mnie leżała Julie. Kawałek dalej na lewo Marie. Wstałem i rozejrzałem się w poszukiwaniu Derika. Po chwili zobaczyłem jak wychodzi spomiędzy skał. w ręku trzymał łuk, przez ramię miał przewieszony kołczan ze strzałami. Do pasa przywiązał rzemieniem cztery króliki.

Postanowiłem obudzić dziewczyny. Podszedłem do nich. Po chwili siedzieliśmy razem na trawie, obdzieraliśmy króliki ze skóry, rozpalaliśmy małe ognisko i dzieliliśmy się prowiantem i sprzętem zabranym z Rogu. Zjedliśmy prawdziwie nieigrzyskowe śniadanie złożone z pieczonego królika i grzybków z konserwy.

- Musimy szukać wody - Julie wciąż nerwowo rozglądała się wokoło. Była niespokojna, jak my wszyscy. Mieliśmy pełne brzuchy, ale w ustach sucho. Szybko zebraliśmy swoje rzeczy i zeszliśmy w skalną dolinę. Znów prowadziła uzbrojona w łuk Julie. Wciąż trzymała strzałę na cięciwie. Za Julie szedłem ja, z mieczem w dłoni. Za mną Marie z ręką na przypiętym do pasa nożu. Nasz pochód zamykał uzbrojony po zęby Derik. Wszystkie zmysły mieliśmy wyczulone.

Krążyliśmy po skalnym labiryncie już od kilku godzin. Nie natknęliśmy się ani na wodę, ani na innych trybutów. Byliśmy wycieńczeni do granic możliwości. Gorące słońce przypiekało nam skórę i raziło w oczy. Suchość w gardle wcale nie poprawiała nam samopoczucia. W końcu, zrezygnowani usiedliśmy na ziemi.

- Nigdy nie znajdziemy wody... - Marie prawie się rozpłakała.

- Nie możemy się poddać. Nie teraz. - Julie starała się zachować zimną krew. Postanowiłem jej pomóc. Z żalem odkleiłem się od chłodnej skalnej ściany i ostatkiem sił wdrapałem się na najwyższe wzniesienie w okolicy. Wytężyłem wzrok i w oddali, jakąś godzinę drogi od nas, zobaczyłem dość szeroką, wijącą się srebrną wstęgę rzeki.

- Julie, Marie Derik! Tam jest rzeka! - Zszedłem na ziemię i wyjaśniłem jak dotrzeć do wody. Natychmiast ruszyliśmy w drogę.

Niemal cały czas biegliśmy. Gdy dotarliśmy do rzeki ledwo oddychałem. Przez jedną małą chwilę byłem szczęśliwy. Znów mam szansę. Mogę przeżyć.

____________________________________________________________

Cześć kochani c:

Rozdział nareszcie jest. Dość krótki i o niczym, ale co można opisywać? W następnym coś się już będzie działo, obiecuję c:

Betował dla mnie Michał, któremu bardzo dziękuję c:

Jeszcze jedno ogłoszenie:  założyłam nowego bloga. Jest dość dziwny, raczej wam się nie spodoba. Ale zapraszam gorąco. Kto chce zajrzeć -> *klik* Jak już zajrzeliście - komentujcie. Chcę wiedzieć co myślicie c:

Z góry dziękuję c:

Olga.



~~~~~ I niech los zawsze wam sprzyja, kochani c: ~~~~~

sobota, 20 lipca 2013

informacja c:

Zainspirowana i uskrzydlona nowym trailerem piszę rozdział 17. Idzie mi szybko i sprawnie. Myślę, że pojawi się najpóźniej we wtorek c:

Dziękuję za cierpliwość i uwagę c:

http://movies.yahoo.com/video/hunger-games-catching-fire-trailer-211105191.html

jaram się <3 <3 <3 <3 <3

Olga

~~~~Remember who the real enemy is~~~~

środa, 10 lipca 2013

16.

Siedziałem na trawie. Wiał chłodny wiatr, liście nielicznych drzew i krzewów oraz trawa delikatnie szeleściły. Byłem wyczerpany i otępiały, prawie zasnąłem, lecz nagle stało się coś co doskonale mnie rozbudziło. Na niebie ukazało się godło Panem, a zewsząd rozległ się hymn. Po chwili miejsce godła zajęło zdjęcie dziewczynki z Trójki.

Później chłopca z Piątki.

I dziewczynki z Piątki, tej drobnej chudzinki która zmarła na moich oczach.

Następnie dzieciaki z Ósemki i Dziewiątki.

I dziewczynka z Jedenastki. Ta, którą przebiłem mieczem na wylot.

Dwunastce jakimś cudem udało się przeżyć.

Znów rozległ się hymn i nagle wszystko ucichło.

Zginęło osiem osób.

Zostało nas szesnaścioro.

W tym dwanaścioro dzieci tylko czekających na moje potknięcie.

Opadłem na trawę i natychmiast zasnąłem.

______________________________________________________

Tak, wiem. Jesteście rozczarowani. Nie mogłam nic więcej wymyślić, więc wrzucam co mam, żeby nie było, że się nie staram c;

Jeszcze raz wam dziękuję za komentarze, a jednocześnie: PROSZĘ O WIĘCEJ. Każdy nowy koment mobilizuje mnie do intensywnego myślenia o kolejnej notce c:

Dziękuję i przepraszam.

Olga.

~~~~ And may the odds be ever in your favor ~~~~

sobota, 29 czerwca 2013

UWAGA

Semaaaa

Rozdziału nie było już... dawno.

Wynika to z:

a) mojej niedyspozycji psychicznej. Mam trochę kłopotów sama z sobą i nie jestem w nastroju na pisanie.
b) braku weny. Ci z was którzy sami piszą zrozumieją.
c) nieobecności przez tydzień. Wakacje przed wakacjami, rozumiecie ;)

Rozdział pojawi się już niedługo. Nie wiem dokładnie kiedy. Trudno mi powiedzieć. Wszystko zależy od weny i samopoczucia.

Z tego miejsca chciałabym straaaaaasznie podziękować komentującym. Jest was coraz więcej, co niezwykle podnosi mnie na duchu i zmusza do codziennego myślenia o nowym rozdziale.

Poza tym: chciałam również podziękować mojej kochanej Alicji za to, że pomaga, denerwuje, męczy i ogólnie rzecz biorąc jest zawsze kiedy jej potrzebuję. Kocham cię, siostra :)

Pozdrawiam,

Olga.

~~~~ And may the odds be ever in your favor ~~~~

wtorek, 4 czerwca 2013

15.

'' Ludzie boją się śmierci bardziej nawet niż bólu. To dziwne, że się jej boją. Życie boli dużo bardziej niż śmierć. W momencie śmierci, ból się kończy. Więc koniec to chyba twój przyjaciel. ''~ Jim Morrison


Wokoło mnie świszczała broń, słychać było mnóstwo krzyków. Krzyków bólu i stachu. Na placu przy Rogu Obfitości została już tylko nasza czwórka i kilku innych, zaciekle walczących trybutów.

Biegłem za dzieczyną, była mniej więcej w moim wieku. Zagoniłem ją w skalną szczelinę. Stała między dwiema wysokimi, gładkimi skałami, twarzą zarócona do mnie. Za jej plecami była tylko przepaść.

Nie patrzyłem jej w oczy, choć na pewno czaił się w nich strach. Bała się, to było widać w jej postawie. Pochylona do przodu, desperacko ściskająca w dłoni swą jedyną broń, krótki nóż, dziewczynka. Zbliżałem się do niej, by ją zamordować. Z każdym moim krokiem w jej stronę, uścisk jej drobnej dłoni stawał się lżejszy.

Stałem już tak blisko niej, że mógłbym ją zranić końcem miecza, gdy upadła. Nóż wypadł jej z ręki. Dopiero gdy tak leżała zauważyłem, że w jej lewym barku, tuż nad łopatką, zieje wielka dziura, jakby ktoś gołą ręką wydarł a niej kawałek ciała.

Wźąłem do ręki leżący obok zwłok nóż i odszedłem w kierunku Rogu. Ziemia była czerwona od krwi, wszędzie leżało pełno trupów. Marie podrzynała gardło jakiemuś jęczącemu niedobitkowi, Julie wkładała do plecaków jak najwięcej żywności i innych niezbędnych rzeczy, a Derik bandażował sobie paskudnie rozcięte ramię. Usiadłem obok niego.

- Musimy poszukać wody - Julie wyglądała na zaniepokojoną - Tu jest bardzo dużo żywności, ale nie ma ani kropli wody.

- Najważniejsze to jak najszybciej znaleźć wodę. Po walce człowiek jest wycieńczony, jeśli szybko nie znajdzie wody... jest żywym trupem. Jedną nogą w grobie, drugą wśród żywych.

Wspomnienie Rose uleciało, ale jej słowa dały mi dużo do myślenia. Szybko zebraliśmy nasze rzeczy i ruszyliśmy. Prowadziła nas Julie, która najlepiej znała ten typ terenu.. Poruszaliśmy się energicznie, starając się robić jak najmniej hałasu. Nikt nie odzywał się bez potrzeby.

Gdy zaczął zapadać zmierzch wciąż znajdowaliśmy się w skalnym labiryncie.

- Niedługo będziemy musieli rozbić obóz, najlepiej na jakimś wzniesieniu. Nocowanie w dolinach jest niebezpieczne. - Julie wyglądała na zaniepokojoną, nerwowo rozglądała się na boki. W słabej oświacie księżyc prawie nic nie było widać.

Po około pół godzinie doszliśmy do niewielkiego, porośniętego śladowymi ilościami trawy i kilkoma krzewami, pagórka. Wiał tam chłodny, delikatny wietrzyk. Taki sam jak w domu, nad morzem.

Usiadłem na trawie i pozwoliłem ponieść się wspomnieniu.

Plaża. Cicha i spokojna. Nie dotknięta destrukcyjną ręką człowieka. Siedzę na gorącym piasku, chłodna woda obmywa mi stopy. Jestem sam. 

Nie myślę. Nie zastanawiam się. Po prostu jestem. Siedzę. Oddycham. I przede wszystkim staram się oderwać od mojej codzienności. Codzienności pełnej strachu, bólu i wszechogarniającej pustki. 

Pustki w oczach taty, który przestał sobie radzić.

Pustki w oczach Annie, która przestała marzyć.

Pustki w ozach Rose, o której wiem, choć jej nie widuję.

Pustki we wszystkich ludziach, których spotykam, bo ludzie przestali być ludźmi a stali się maszynami.

________________________________________________________________________________

Cześć, Kochani!!!

Strasznie się cieszę, że tak się uaktywniliście przy ostatnim rozdziale, trzymajcie tak dalej!!!

Co do rozdziału 15. Jestem z niego dość zadowolona. Początkowo planowałam pociągnąć go trochę dalej, ale uznałam, że tak będzie dobrze, mam nadzieję, że się wam podoba :)

Rozdział 16 może w przyszłym tygodniu, penie jakoś około weekandu.

Jeszcze raz strasznie wam dziękuję,

Do przeczytania!!!

Olga.

~~~~ And may the odds be ever in your favor ~~~~

czwartek, 23 maja 2013

14.

Sześćdziesiąt sekund.

Rozglądałem się wokoło siebie. Na prawo ode mnie stała dziewczyna z Siódemki. Na lewo chłopak z Dziesiątki. Marie trzy osoby na prawo, a kolejne trzy dalej – Derik. Julie zapewne była po drugiej stronie Rogu.

Pięćdziesiąt sekund.Arena. Skalista, było pełno na niej kamienistych pagórków i otwartych przestrzeni. Prawie żadnego miejsca, gdzie można by się na dłużej schować. Nie rosła tam prawie żadna roślinność, jedynymi zwierzętami były krążące między skalnymi rozpadlinami ptaki. Przez chwilę wydawało mi się, że kątem oka, w oddali, zauważyłem kawałek lasu. Ale może to było tylko złudzenie.

Czterdzieści sekund.Róg Obfitości. Ogromna, stalowa konstrukcja delikatnie połyskująca w pełnym słońcu. Przyglądałem się jej tylko przez chwilę, lecz i tak zauważyłem coś, co mną wstrząsnęło.

Trzydzieści sekund.

W ogromnym stosie różnorodnej broni, jak zwykle zgromadzonej przed Rogiem nie było ani jednego trójzęba. Mnóstwo mieczy, łuków i strzał, noży, toporów i całej masy innej broni, ale ani jednego trójzemba.

Dwadzieścia sekund.

Choć nie miałem czasu na dalsze rozmyślania rozpaczliwie starałem się znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji.

Dziesięć sekund.Wymieniłem spojrzenia z Marie i Derikiem.

Dziewięć sekund.Nagle tuż obok siebie, na prawo, usłyszałem ogłuszający huk. To dziewczynka z Dwunastki postanowiła skrócić sobie życie i po prostu zeszła z platformy. Jedna z wielu min w mgnieniu oka rozdarła ją na milion krwawych kawałeczków.

Osiem sekund.

Rozluźniłem mięśnie przygotowując je do biegu.

Siedem sekund.


Ostatnie głębokie wdechy.
Sześć sekund.

Oparłem dłonie na ugiętych kolanach.

Pięć sekund.

Delikatnie pochyliłem głowę, tak, by nawet podczas biegu słońce nie świeciło mi w oczy.

Cztery sekundy.

Zamknąłem oczy. Tylko na chwilę. Ostatnia chwila prawdziwego odpoczynku w ciągu najbliższych liku dni

Trzy sekundy.

. Wbiłem skupiony wzrok w Róg w upatrzony krótki, jednoręczny miecz.

Dwie sekundy.

Rzuciłem ostatnie spojrzenie na arenę.

Sekunda.

Zewsząd dochodzi nas głos Claudiusa Templesmitha

„Panie i panowie, sześćdziesiąte czwarte głodowe igrzyska, uważam za otwarte!”

Gwałtownie ruszyłem z miejsca. Najszybciej jak tylko umiałem dobiegłem do Rogu i chwyciłem za miecz. Nagle tuż obok mnie zmaterializowali się Marie i Derik, już uzbrojeni i gotowi do walki. Tuż po nich nadbiegła Julie.

Tuż obok mojej prawej ręki przemknąć próbowała jakaś mała ciemnoskóra dziewczynka. Zapewne z Jedenastki. Zadałem jej szybki, bezlitosny i śmiertelny cios w brzuch.

- Zabijamy wszystkich. Bez wyjątku. – przypomniałem reszcie, choć raczej nie było to konieczne.

Ruszyliśmy przed siebie. Zobaczyłem kilkoro dzieciaków w popłochu umykających między skały. Pojedynczo i w parach. Jedynka i Siódemka, już uzbrojona, rzuciła się w pogoń za niektórymi z nich. Marie zaczęła rzucać nożami. Cięła dziewczynę z Siódemki w rękę gdy ta znikała między skałami. Derik zabijał gołymi rękami, Julie również nie zostawała w tyle. Prawie każdy z jej ciosów był śmiertelny.  Niektóre dzieciaki próbowały walczyć między sobą, padał trup za trupem. Niektórych zabijaliśmy my, innych wyeliminował sojusz Jedynki z Siódemką, ale to nie miało znaczenia.

Znaczenie miało to, że staliśmy się Zawodowcami.

Staliśmy się mordercami.


__________________________________

Rozdział jest krótki i mało treściwy, zdaję sobie z tego sprawę. Mimo to dodaję go, żeby ni robić zbyt dużej przerwy między notatkami. Jeśli chodzi o następną notatkę – liczę na waszą pomoc. Zaczynają się Igrzyska i mam mnóstwo czasu do zagospodarowania, nie bardzo wiem co z tym zrobić, więc proszę Was: komentujcie, podpowiadajcie, pomagajcie. Pomóżcie mi w tworzeniu następnego rozdziału, a może dodam go już 2 -3 czerwca. Liczę na was
J

Do przeczytania,

Olga.


~~~~~ And may he odds be ever in your favor! ~~~~~


CZYTASZ = KOMENTUJESZ

niedziela, 19 maja 2013

INFORMACJA

1. Postaram się dodać rozdział 14 w ciągu tego tygodna, ale nic nie obiecuję :)

2. Jeżeli rozdział nie pojawi się do najbliższej soboty to będziecie na niego czekać aż 2 tygodnie, ponieważ od 25 maja jestem w Londynie i nie będę miała jak wrzucić notatki.

Dziękuję wam za wszystkie komentarze pod rozdziałem 13, oraz za wyrozumiałość i oczekiwanie. Jesteście kochani :)

Do przeczytania :)

Pozdrawiam


~~~~ And may the odds be ever in your favor~~~~

piątek, 3 maja 2013

13.

Nicość. Czarna i bezkresna. Pusta jak oczy martwego człowieka. Czuję że spadam w jej odchłań, osuwam się w jej paszczę najerzoną ostrymi zembami koszmarów. Prześlizguję się między nimi i spadam dalej. Coraz szybciej i coraz gwałtowniej. Pędzę na łeb na szyję, prędkość zapiera mi dech w piersiach. Nagle zatrzymuję się. Powoli, ostrożnie nabieram w płuca powietrza. Otwieram oczy.

Leżałem na łóżku. Starałem się nie myśleć o nadchodzącym dniu. Dniu rozpoczęcia Igrzysk.

Zerwałem się na równe nogi. Wizje krwi, broni i zabijających się nią dzieciaków niesamowicie wyraźnie rysowały się w moim umyśle. Za wyraźnie. Czekała mnie kolejna nieprzespana noc. Noc pełna chwil zwątpienia w samego siebie, zwątpienia w świat i zwątpienia w cel. Cel którym jest życie.

Po co żyć? Po co żyć w taki sposób? Być marionetką w rękach kapitolu, być ubezwłasnowolnioną kukłą. Po co walczyć. jeżeli czeka mnie takie życie? Życie według zasad innych ludzi, ludzi okrutnych, żerujących na śmierci niewinnych dzieci? Czy warto żyć, kiedy inni umierają? Kiedy, aby przeżyć, musisz zabijać?Te myśli galoowały w mojej głowie, nie dawały mi spokoju. Trzecią noc z rzędu nie dawały spać. Męczyłem się z nimi aż do siódmej rano, gdy wszedłem na śniadanie.

W jadalni było cicho. Przy stole siedziała już Marie, piła herbatę. Usiadłem na przeciwko niej i nalałem sobie kawy. Po chwili do jadalni weszła Fanny, a za nią Mags. Nasza opiekunka natychmiast zaczęła wesoło trajkotać i zadawać pytania. Nikt jej nie odpowiadał.

Po śniadaniu mieliśmy pół godziny żeby się ubrać w przygotowanie dla nas rzeczy. Granatowa koszulka z długim rękawem, czarne spodnie, wysokie buty na grubej podeszwie i dość ciepła, również czarna, kurtka. Strój na upalne dni i lodowate noce, skalisty krajobraz.

Wyszedłem z pokoju. Przy windzie spotkałem się z Marie. Razem zjechaliśmy do podziemi, gdzie razem z pozostałymi trybutami wsieliśmy do białego, nienagannie czystego poduszkowca. W między czasie jakaś kobieta wszczepiła nam w ramiona lokalizatory.

Po godzinie wylądowaliśmy w podziemiach areny. Każdy trybut po kolei wychodził z poduszkowca pod eskortą dwóch Strażników Pokoju. Prowadzili nas do ekip przygotowawczych i stylistów. Moja ekipa od razu dała sobie spokój. Doszli do wniosku, że nie trzeba mnie upiększać. Do pokoju weszła moja stylistka.

- Witaj, Finnicku.- uśmiechnęła się do mnie i zajęła miejsce na fotelu w rogu sali. - Mags poprosiła mnie, żebym przekazała ci kilka rad.

Skinąłem głową. Znałem te "rady", Rose powtarzała mi je przed każdymi Dożynkami, ale uznałem, że nic się nie stanie, jeśli jeszcze raz je usłyszę.

- Po pierwsze: naj;epiej by było, żebyś uniknął walki przy Rogu Obfitości, ale to raczej nie możliwe, ze względu na to, że jesteś zawodownem i masz sprzymerzeńców. Ale musisz uważać, to będzie krawa jatka, nikt cię nie oszczędzi. Co mądzrzejsi na samym początku się rozbiegną, będą starali się jak najbardziej oddalić od Rogu. Ci któży zostaną są najodważniejsi i najbardziej pewni siebie. Zabij ich jak najwięcej. Nieważne czy to dziewczyna czy chłopak, czy ma dwanaście lat czy osiemnaście. Zabijaj.
Po drugie: znajdź wodę. Bez wody nie przeżyjesz ani dnia, jest twoim największym przyjacielem.
Po trzecie: unikaj spania na ziemi. Najlepiej spać na drzewach, nigdy nie wiadomo co Organizatorzy mogą na was wypuścić w nocy.
Po czwarte: żadnych ognisk w nocy. Tylko o zmierzchu lub nad ranem, chyba że jesteś w większej grupie i możecie się bronić. To chyba wszystko.

Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu.

- Musisz już iść. - powiedziała i wskazała wielką szklaną tubę. Wszedłem do niej i powoli wyjechałem na arenę.

_______________________________________________________________________________

No i jest ostatni rozdział przed Igrzyskami. Jest okropny i pełen błędów, ale trudno. Jest jaki jest i ja nie mam czasu tego zmieniać. Nie wiem kiedy dodam rozdział 14. ze względu na to, że nie wszystko jest w nim dla mnie jasne. Nie wszystko mam ułożone w głowie. Więc może się okazać, że trochę na niego poczekacie :) .

Są dwa akapity zawierające myśli i sen, są one napisane kursywą. Od teraz wsztskie przemyślenia, wspomnienia i sny będą pisane pochyłą czcionką i w czasie traźniejszym.

Zaczynacie komentować, co bardzo podnosi mnie na duchu i mobilizuje do dalszej pracy :) Dziękuję :)

Olga.


CZYTASZ = KOMENTUJESZ

środa, 1 maja 2013

Liebster Award ^.^

Nominację dostałam od Alicji (http://cato-born-to-die.blogspot.com), za co bardzo bardzo bardzo dziękuję.

Nominajcę do Liebster Award otrzymuje się od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną pracę". Daje możliwość rozwinięcia swojej działalności.

Po odebraniu nagrody należy:

1. odpowiedzieć na 11 pytań zadanych przez nominującego.
2. zadać 11 pytań.
3. nominować 11 blogów (nie wolno nominować nominującego ani samego siebie)

PYTANIA OD ALI:

1. Jakie jest twoje hobby?

Jazda konna, pisanie, czytanie...

2. Ulubiona książka/seria książek?

Harry Potter, Igrzyska Śmierci, Władca pierścień. Wiedźmin (użo tego, wiem :))

3. Kto jest dla ciebie autorytetem?

Każdy kto na to zasługuje.

4. Jedna rzecz, bez której nie umiałabyś przeżyć?

Nie ma takiej. Chyba że przyjaciele to rzeczy...

5. Wymarzony zawód przyszłości?

Chirurg. Najlepiej na kardio <3

6. Największe marzenie z dzieciństwa?

Zawsze marzyłam o tym, że moje życie będzie normalne i poukładane.

7. Ulubiony aktor i aktorka?

Trudno to jednoznacznie określić, ale jeśli chodzi o aktorów: Tom Felton, Aleksander Ludwig, Joshua Hutherson, aktorki: Emma Watson, Isabelle Furhman, (ale to nie wszyscy)

8. Jakiej muzyki słuchasz?

Właściwie każdej. Od Lany Del Ray po Metallicę. Tylko takiej typowej "rombanki" nie mogę znieść. No i Green Daya nie dzierżę.

9. Ostatnia książka jaką przeczytałaś?

"Zemsta", niestety.

10. Najlepsze wspomnienie?

Hmmm... Chyba to jak po raz pierwszy zrozumiałam, że mam prawdziwych przyjaciół.

11. Czy ludzie są ci potrzebni do przeżycia?

Normalni ludzie nie. Nienawidzę ich. Ale są tacy, o których wiem, że jeśli umrą, moje życie również się skończy.

MOJE PYTANIA:

1. Lubisz oglądać seriale? Jeśli tak, to jakie?

2. Jakie blogi najchętniej czytasz?

3. Jakie jest twoje największe marzenie?

4. Kto jest dla ciebie najważniejszy na świecie?

5. Twój ulubiony zespół muzyczny to?

6. Bardziej lubisz Sherlocka Holmesa czy doktora Watsona?

7. Jaką książkę zabrałbyś/zabrałabyś ze sobą na bezludną wyspę na której masz spędzić resztę życia?

8. Masz hobby? Jakie?

9. Jaki jest twój ulubiony film?

10. Ulubiona piosenka?

11. Z jakiej kożystasz przeglądarki internetowej?

NOMINUJĘ:

1. http://historia-hermiony-riddle.blogspot.com/
2. http://czy-to-juz-to.blogspot.com/
3. http://nowy-hogwart.blogspot.com/
4. http://rose-scorpius-love.blogspot.com/
5. http://krewnaszychprzodkow.blogspot.com/
6. http://hermiona-hogwart.blogspot.com/
7. http://hermionariddle-story.blogspot.com/
8. http://hpdramione.blogspot.com/ - "Nie ma nieba"
9. http://hpdramione.blogspot.com/ - "Śmierć będzie ostatnim wrogiem który zostanie zniszczony"
10. http://d1-56th-hunger-games.blogspot.com/
11. http://d2-56th-hunger-games.blogspot.com/

Wszystkich zainteresowanych powiadamiam, że jestem na dobrej drodze do ukończenia rozdziału 13 jeszcze przed sobotą.

środa, 24 kwietnia 2013

12.

Wróciłam. Po waszych dość licznych komentarzach, wróciłam. Ale wciąż nie jestem do tego przekonana, więc liczę na waszą aktywność. Rozdział taki sobie, ale jest :)

_______________________________________________________________________________

10 punktów. Byłem w szoku. Nie liczyłem na tak wysoką notę. Dawała mi ona, w połączeniu z moimi umiejętnościami, realną szansę na zwycięstwo.

- Teraz sponsorzy będą się o nas bić - Marie mrugnęła do mnie, i odeszła. Po chwili ja również wstałem.
Wesołe krzyki Fanny, Mags i stylistów mnie męczyły. Miałem za sobą nieprzespaną noc. Postanowiłem się wyspać.

Leżałem patrząc w sufit. Znów nie mogłem zasnąć. W głowie miałem pustkę. Żadnych uczuć, żadnych myśli. Nic. Czarna dziura. Po prostu tępo gapiłem się w sufit. Całą noc. Znowu.

Rano działałem jak maszyna. Wstałem, wźąłem prysznic, ubrałem się, zjadłem śniadanie. Nie zwracałem uwagi na to, co działo się wokół mnie. Ani na wesoły śmiech Marie, ani na Mags mówiącą coś o naszym planie dnia, ani na niemiłe komentarze Fanny które rzucała pod moim adresem. Wszystko dochodziło do mnie z opóźnieniem, jakbym był oddzielony od świata grubą szybą. Byłem tylko ja i mój brak myśli.

Nagle zauważyłem, że Fanny i Marie wstają od stołu i wchodzą do pokoju naszej opiekunki.

- Co się stało? - zapytałem, jeszcze dość nieprzytomny.

- O czym mówisz?

- Nieważne. Co my mamy dzisiaj wogóle robić? Treningów już nie ma, prawda?

- Nie, nie ma ich. Wieczorem będą wywiady z Caesarem. Musimy was do nich przygotować. Najlepiej od razu bierzmy się do pracy.

- A na czym te całe przygotowania miałyby polegać?

- Zaraz zobaczysz. Finnick, jesteś jednym z młodszych uczestników tegorocznych Igrzysk. Sądzisz, że mimo to masz szansę na wygraną?

- Słucham?

- Ja zadaję pytania ty odpowiadasz. Dowcipnie, z uśmiechem. Jesteś optymistą, zawodowcem o zabójczych umiejętnościach.

Postpały się pytania. Mags odpytywała mnie z każdego możliwego tematu. Jak mi się podoba Kapitol, życie w dystrykcie, rodzinę, Annie, Rose, ulubiony rodzaj broni, jak oceniam swoje szanse i wiele innych. Gdy ze mną skończyła byłem wyczerpany.

Po obiedzie poszedłem do Fanny.

- Podejdź do mnie. - zakomenderowała. Zrobiłem co kazała. Wciągnąłem na siebie elegancki garnitur i koszulę. Łaziłem w tą i spowrotem po pokoju. Odpowiadałem na kolejną porcję pytań. Używałem kwiecistego, wszukanego, Kapitolijskiego języka. Fanny nie miała mi nic do zarzucenia. Po kilku godzinach po prostu kazała mi oddać garnitur i wysłała mnie do stylistki.

Znów zaczęło się piekło. Przymiarki, poprawki, doszywanie, odpurwanie i zachwycanie się nad moim ostatecznym wyglądem. To wszystko doprowadzało mnie do szału. Ale było nieodzowną częścią Igrzysk.

- Półdziemy teraz do studia. Denerwujesz się? - spytała Naeke.

- Nie mam czym. Jestem dobrze przygotowany.

- To dobrze. Pewność siebie to podstawa.

Weszliśmy za kulisy sceny. Kręciło się tam pełno ludzi. Wszyscy trybuci stali w szeregu pod ścianą.

"Jak do odstrzelenia" pomyślałem, ale stanąłem obok Marie.

Nagle ułyszeliśmy oklaski publiczności i śmiech Caesara. Na scenę wyszła dziewczyna z Jedynki. Była ubrana w piękną białą sukienkę i srebrne sandałki. Kasztanowe włosy miała spięte w luźny kok na czubku głowy. Miała mniej więcej szesnaście lat. Publiczność była zachwycona. Na pytania dziewczyna odpowiadała szybko i bez namysłu, ale logicznie i spójne. Zrobiła bardzo dobre wrażenie.

Chłopak z Jedynki wyglądał komicznie w białym, błyszczącym garniturze. Włosy miał nażelowane tak, że świeciły się bardziej od garnituru. W Kapitolu taki wygląd musiał uchodzić za szczyt elegancji, bo publika wprost oszalała. Jego wypowiedzi nie były jednak powalające. Mówił zwięźle, ale odbiegał od tematu.

Julie wyglądała niesamowicie w krótkiej, czerwonej sukience i czarnych szpilkach. Jej zaczesane na bok bląd włosy falami opadały na ramię. Uśmiechała się, mówiła szybko i zwięźle. Żartowała. Ale pokazała też, że jest Zawodowcem. W jej oczach można było dostrzec te charakterystyczne mordercze błyski.

Derik sprawiał przerażające wrażenie. Sportowy garnitur był na niego minimalnie za wąski, materiał opinał mu się na ramionach. Mówił niewiele. Patrzył  spodełba. Jego budowa góry lodowej tylko pogłębiała to wrażenie.

Dziewczynka z Trójki, drobna trzynastolatka zaprezentowała się zaskakująco dobrze. Wyglądała uroczo w skromnej zielonej sukience i prostym warkoczu. Z uśmiechem wspominała dom, opowiadała anegdoty. Jej śmiechem nie sposób było się nie zarazić.

Trzybut z Trójki nie wypadł tak dobrze jak jego koleżanka. Jąkał się i plątał ze własnych wypowiedziach. Miał na sobie nie dopasowany, fioletowy garnitur. Chłopak stwarzał ogólnie słabe wrażenie. Nie był materiałem na zwycięzcę.

Na scenę zgrabnie wmaszerowała Marie. Miała na sobie zwiewną niebieską sukienkę, białe baletki a włosy luźno puszczone na plecy. Caesar natychmiast zasypał ją pytaniami o braci. Z pewnością nie była tym zachwycona ale nie dała tego po sobie poznać. Była opanowana i uśmiechnięta.

Przyszła moja kolej. Czułem się pewnie, wiedziałem, że jestem dobrze przygotowany.

- Witaj, Finnicku. Jesteś bratem Rosalie Odair, zwyciężczyni 56. Głodowych Igrzysk, prawda?

- Tak, to prawda.

- Masz zwycięstwo we krwi. Myślisz, że uda ci się zwyciężyć?

- Mam taką nadzieję.

- Możesz się pochwalić jakimiś szczególnymi umiejętnościami? Czymś co cię wyróżnia?

- Cóż... myślę, że o tym wszyscy się przekonają już na arenie.

- A czy jest ktoś specjalny, do kogo chciałbyś wrócić? Może jakaś dziewczyna?

- Mam rodzinę, przyjaciół... to dość dużo osób. Ale nie ma wśród nich nikogo, kto byłby najważnieszy, ponad wszystkimi innymi.

- Rozumiem. Powodzenia, Finnicku. I niech los zawsze ci sprzyja! - Uścisnęliśmy sobie dłonie i zszedłem ze sceny.


CZYTASZ = KOMENTUJESZ

niedziela, 21 kwietnia 2013

ZNIKAM

Rozdziału nie będzie. Nie dzisiaj i raczej nie jutro. Nie wiem czy wogóle nie usunę bloga, mam wrażenie że nikt go nie czyta. Przepraszam jeśli was, ewentualnych czytelników, zawiodłam. Chciałam wam oddać cząstkę siebie, w postaci FanFicka o Finnicku, ale ponieważ świat rzuca mi kłody pod nogi to się wycofam. Jeszcze nie usuwam, ale zawieszam bloga. Wrócę, kiedy będę się czuła na siłach. Będę lepsza i silniejsza. Obecnie czuję się coraz słabsza, rozdziały są gorsze, piszę po dwadzieścia wersji każdego. Więc znikam.

Jeszcze raz przepraszam.

Jeśli znajdzie się choć kilka osób, które będą chciały czytać gdy wrócę, proszę o napisanie tego w komentarzu. Jeśli nie czytacie, nie wrócę. Usunę bloga.

Olga.

niedziela, 7 kwietnia 2013

11.

Z dedykacją dla Ali i Alicji, które wciąż znoszą moje narzekania i napady histerii, i które są niezstąpionymi doradcami do spraw "The great winner'a".

Dziękuję wam, że jesteście.
__________________________________________________________________________________

W głowie nie miałem żadnych myśli. Tylko pustkę. Otaczająca mnie cisza dzwoniła mi w uszach.

Ocknąłem się z tego otępienia dopiero rano, tuż przed śniadaniem. Wstałem, wżąłem szybki prysznic i powędrowałem do jadalni. Fanny rzucała wokoło płochliwe spojrzenia. Marie krztusiła się ze śmiechu. Nasza opiekunka wyglądała rzeczywiście dość komicznie. Tylko Mags zachowała powagę.

- Chciałam porozmawiać z wami o tym wczoraj przy kolacji, ale niestety nie daliście mi szansy. Jak wiecie, dziś odbędą się pokazy przed organizatorami. Chciałabym wiedzieć, co im zaprezentujecie. Marie?

- Noże. Ewentualnie zastawię jakąś pułapkę. A ty, Finnick?

- Trójząb i łuk. – Odpowiadam i wstaję od stołu. Samotnie wsiadam do windy i zjeżdżam do sali treningowej.

Przez cały czas do nikogo się nie odzywałem. W milczeniu wylewałem z siebie siódme poty. Gdy przyszedł czas na lunch ostatkiem sił dowlokłem się do jadalni.

- Ciężki ranek?

Z zamyślenia wyrwał mnie głos Julie. Usiadła koło mnie i poklepała mnie po ramieniu a ja rzuciłem jej mordercze spojrzenie. Ona jak gdyby nigdy nic zjadła swój posiłek i ruszyła w kierunku korytarza. Mieliśmy tam czekać na swój pokaz.

Wywoływano nas po kolei. Najpierw chłopak, później dziewczyna. Dystrykt Pierwszy, Drugi, Trzeci. Przyszła moja klej.

- Powodzenia, Finnick. – Marie rzuciła mi nieśmiały uśmiech.

Wmaszerowałem do sali a głowy organizatorów zwróciły się w moją stronę. Nie zwarzając na nich podszedłem do stanowiska łuczniczego. Kilka celnych strzałów do słomianej kukły. Nic trudnego. Zwróciłem się ku trójzębom. Leżała w dłoni idealnie. Wykonałem szybki obrót o 180 stopni i posłałem broń do celu oddalonego o jakieś 25 metrów.

- Mój rekord – Zamruczałem pod nosem i wyszedłem z sali.

Gdy wreszcie dotarłem na czwarte piętro, byłem tak wykończony, że padłem na łóżko i zasnąłem.

Byłem na plaży. Siedziałem na brzegu morza i patrzyłem w dal. Zastanawiałem się, czy tam daleko, za horyzontem jest inny świat. Świat w którym nie ma Kapitolu, dystryktów i Igrzysk. W którym kilkuletnie dzieci nie umierają z głodu, jeśli same nie zdobędą sobie jedzenia.

Obok mnie ktoś usiadł. To Annie. Tylko ona i Rose znały to miejsce. Odwróciłem głowę. Annie miała nie więcej niż sześć lat. Była taka drobna i krucha.

- Ona już nie wróci prawda? – moja przyjaciółka zaczyna rozmowę.

- Rosie? Nie. Ona już nigdy nie będzie sobą.

- Była zawsze taka kochana… Nienawidzę Kapitolu!

- Nie mów tak głośno, ktoś mogę cię usłyszeć!

- Niby jak – posłała mi kpiące spojrzenie. – jesteśmy za granicą dystryktu, nikt tu nie przychodzi.


- Finnick! Finnick, wstawaj! Zaraz będzie ogłoszenie wyników!

Zerwałem się z łóżka. Przede mną, z założonymi na piersiach rękami, stała Marie. Kpiąco się uśmiechała. Razem poszliśmy do salonu. Mags i Fanny już tam były. Nasza opiekunka odzyskała swój dawny wigor i od razu zapędziła nas przed telewizor. Transmisja już się zaczynała. Najpierw zobaczyliśmy chłopaka z Jedynki. Dostał 10 punktów. Jego partnerka otrzymała 9. Derik dostał 11 a Julie 10. Dzieciaki z Trójki ledwo po 6 punktów. Wtedy spiker powiedział:

- Finnick Odair, Dystrykt Czwarty – dziesięć punktów!

A następnie:

- Marie Headweather, Dystrykt Czwarty – dziewięć punktów!

_______________________________________________________________________________

Rozdział okropny, wiem. Za wszystkie ewentuale błędy przepraszam, ale nie miałam czasu na sprawdzanie. Przepraszam, że ciągle tak znikam, ale zawsze jak mam wenę to dopadają mnie inne zjęcia (pozdrowienia dla zadań domowych) i gdy mi się uda ze wszystkim uporać wena nagle znika. Następny rozdział powinien ukazać się mniej więcej za tydzień może półtora :)

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

piątek, 22 marca 2013

The Versatile Blogger


Każdy nominowany powinien:
- podzękować nominującemu
- pokazać nagrodę na blogu
- ujawnić siedem faktów o sobie
- nominować dziesięć blogów i je o tym poinformować.

Zostałam nominowana przez: http://cato-born-to-die.blogspot.com/
Bzrdzo dziękuję ^.^

Fakty o mnie:
1. Mam 15 lat i chodzę do drugiej klasy Katolickiego Gimnazjum.
2. Uwielbiam siatkówkę, moją ulubioną drużyną jest Skra Bełchatów <3
3. Zawsze interesowałam się pisaniem, uwielbiam też czytać książki.
4. Jestem bardzo przywiązana do moich przyjaciół. Mogę zrobić dla nich wszystko.
5. Doprowadzona do ostateczności potrafię być niezwykle chamska.
6. Uwielbiam przeklinać i nic na to nie poradzę.
7. Poza trylogią o Igrzyskach Śmierci uwielbiam także sagę Harrego Pottera.

Nominuję:
1. http://d1-56th-hunger-games.blogspot.com/

Jeszcze raz dziękuję :)

Olga

czwartek, 21 marca 2013

10.

 Na początek chcę was jeszcze raz przeprosić, że znów zniknęłam. Naprawdę dużo się na mnie ostatnio zwaliło i niestety nie miałam dla was czasu. Po drugie proszę o zaglądanie na świetnego, interesującego bloga o losach Hope Sparks *klik* . Przechodzimy do rozdziału :)

___________________________________________________________________

- Twoja siostra brała udział w Igrzyskach? – zapytała Julie, gdy wróciliśmy do naszych stanowisk.
- Tak. – odpowiedziałem krótko.
- Zmarła?
- Nie.  Wgrała. Kosztem życia dwójki swoich przyjaciół. – zacząłem ćwiczenia. Julie chyba zrozumiała, że nie chcę z nią rozmawiać, bo również zaczęła trenować.

Tego popołudnia byłem bardzo przybity. Nie miałem ochoty na wesołe rozmowy w które Fanny wciąż próbowała mnie wciągać. A smutne, ukradkowe spojrzenia które wciąż rzucała mi Marie wcale nie poprawiały mojego samopoczucia. Wiedziałem jakie jest źródło moich uczuć. Tak samo bezbronny, samotny i przerażony czułem się po śmierci mamy. Po prostu tęskniłem. Za spokojnym życiem w dystrykcie, za morzem, za Annie, za tatą, a przede wszystkim za Rose. Dobrą, kochaną Rose, która mimo wszystkich nieszczęść jakie ją spotkały, mimo jej nienawiści do życia i świata, zawsze znajdowała dla mnie chwilę. Uśmiechała się, pocieszała, radziła. Nie mogłem już wrócić do tamtego życia. Utraciłem je na zawsze w dniu dożynek. Nie liczyło się to, czy wygram Igrzyska. Po nich nic już nie będzie takie samo. Tęskniłem za tym, czego nie mogłem mieć.

Wcześnie się położyłem. Byłem tak wyczerpany, że nawet nie poczułem jak zasypiam.

Gdy obudziłem się rano poczułem, że te kilkanaście godzin snu nic nie zmieniło. Wciąż byłem tak samo otępiały, jak poprzedniego dnia. Wszedłem do łazienki i ochlapałem twarz wodą. Przybrałem sztucznie wesoły wyraz twarzy.

” Musisz sprawiać wrażenie, jakby to wszystko cię bawiło. Było tylko zabawą, rozgrzewką przed grą zwaną Igrzyskami”
przekonywałem sam siebie, że to prawda. Niestety, nie potrafiłem w to uwierzyć, więc niechętnie powlokłem się do jadalni i zjadłem samotne śniadanie. Gdy je kończyłem, do stołu usiadła Marie. Miała podkrążone oczy i rozczochrane włosy.
- Nieprzespana noc? – zagadnąłem ją.
- Zgadnij. – odpowiedziała ponuro i zabrała się do przeżuwania chleba z masłem.

Skończyliśmy jeść i zjechaliśmy do Sali treningowej, gdzie czekali już nasi sprzymierzeńcy. Natychmiast zaczęliśmy trening. Postanowiłem nauczyć się czegoś nowego, chwyciłem więc za łuk – ulubioną broń mojej siostry. Na początku szło mi dość słabo, jednak po kilku godzinach udało mi się to opanować.
- Które to były Igrzyska? – Nagle tuż za mną pojawiła się Julie.
- Pięćdziesiąte szóste.
- Pamiętam! Wtedy w Jedynce wylosowano tego wielkiego chłopaka. Jak on się nazywał…
- Alec.
- Właśnie!
- Wiesz, nie żeby coś, ale ja wolałbym do tego nie wracać. Wystarczy mi, że musiałem to raz przeżyć.
- Spokojnie.- Julie zamilkła. Po chwili dodała jednak – Jeśli cię to interesuje, ja też mam w rodzinie zwycięzcę.
Gdy przetrawiłem tę informację spytałem:
- Kogo?
Julie uśmiechnęła się pod nosem.
- Kuzynkę.
- Które Igrzyska?
- Sześćdziesiąte.
- Nelly Floss? Pamiętam te Igrzyska. Jak ją zabierali z areny miała nóż w brzuchu i brakowało jej trzech palców. Ledwo ją odratowali.
- Tak, ciągle ma bliznę po tym nożu.
- Co dzisiaj ćwiczysz? – zmieniłem temat.
- Chciałam łuk, ale ktoś mi zajął. Więc chyba spróbuję z mieczem.

Wieczorem wróciliśmy na nasze piętra. Przy kolacji rozmowa niezbyt nam się kleiła, ponieważ Fanny koniecznie chciała dowiedzieć czegoś o naszych rodzinach.
- Nie będę się przed tobą uzewnętrzniać, Fanny. Nie jestem u psychologa, tylko w więzieniu! – w pewnej chwili nie wytrzymałem i zacząłem na nią krzyczeć. – Kim ty jesteś, by się nas o to pytać?! Masz tylko pilnować, byśmy nie zrobili nic głupiego! Na tym twoja rola się kończy, nikt tego od ciebie nie wymaga! – nabrałem powietrza, ale nie zdążyłem znów zacząć krzyczeć, gdyż w słowo weszła mi Marie.
- Właśnie, Fanny! A może ty nam opowiesz, jak to jest, co roku poznawać nową parę dzieciaków a potem spokojnie patrzeć na ich śmierć?! Na to, jak rozbijają się ich rodziny, umierają marzenia?!

Zupełnie mnie zatkało. Marie coraz bardziej mnie zaskakiwała, nie spodziewałem się tego po niej.

Zgodnie odeszliśmy od stołu i trzasnęliśmy drzwiami od swoich pokojów.


CZYTASZ = KOMENTUJESZ

wtorek, 26 lutego 2013

9

Na początek chciałabym was poprosić o komentowanie. Chcę wiedzieć, co sądzicie o moim blogu, a nie tylko widzieć stale rosnącą liczbę wyświetleń. Piszcie co wam się mie podoba, co chcielibyście żebym zmieniła, gdzie popełniam błędy.
Jeszcze raz przepraszam, że ostatnio tak żadko wrzucam rozdziały, ale mam ostatnio bardzo dużo zajęć, wię nowe części będą się pojawiać mniej więcej co tydzień. A teraz zaprzaszam na rozdział :D


Popadałem z jednego koszmaru w następny. Budziłem się tylko po to, aby nabrać oddechu i znów zasnąć. W tych nocnych marach widywałem arenę zalaną krwią, która sączyła się z martwych ciał trybutów. Ich nieruchome oczy utkwione na zawsze w ostatniej osobie jaką w życiu widziały. W swoim oprawcy. We mnie.
Znów obudziłem się bez tchu i zlany potem. O szóstej nad ranem. Miałem za sobą całe osiem godzin męki, nie miałem sił, by podnieść powieki, jak miałem sobie poradzić na najważniejszym treningu w moim życiu?
Ostatkiem sił zwlokłem się z łóżka i wszedłem pod prysznic. Chlastałem się po plecach na zmianę lodowatą i wrzącą wodą, aby pobudzić krążenie krwi. Zmyłem z siebie wszystko. Nie tylko lepiący pot, również uczucia i myśli.
Gdy wyszedłem spod prysznica była już ósma. Pomyślałem, że warto było by coś zjeść. Ubrałem się w strój treningowy i poszedłem do jadalni. Marie już tam była.
- Też nie mogłaś spać?
- Nie da się spać, jeśli o szóstej nad ranem ktoś w pokoju obok wciąż leje wodę.
Uniosłem brwi. Jakim cudem słyszała że mam włączony prysznic?
- Twoja łazienka ma wspólną ścianę z moim pokojem. – wyjaśniła smarując sobie tosta dżemem.
- To wiele wyjaśnia. – poszedłem za jej przykładem.
Gdy kończyliśmy posiłek do jadalni weszła Mags z Fanny. Usiadły przy stole, ale żadna z nich nie kwapiła się do jedzenia. Mags patrzyła na nas zatroskanym wzrokiem, a Fanny zdawała się nie zdawać sobie uwagi z naszego istnienia tylko patrzyła przed siebie. W Kapitolu zwykle nie wstaje się tak wcześnie, zapewne jeszcze nie przywykła. Pozostała w tym stanie przez cały ranek.
Punktualnie o dziesiątej weszliśmy do windy i zjechaliśmy na salę treningową. Większość trybutów już tam była, brakowało tylko Jedynki. Nie zdziwiło mnie to. Zawodowcy z tego dystryktu znani byli nie tylko ze swoich zabójczych umiejętności, ale również z buty i złego wychowania. Jedynka weszła na salę w ostatniej chwili.
Punktualnie o dziesiątej dwadzieścia podeszła do nas wysoka, czarnoskóra, ubrana w sportowy strój kobieta. Nazywała się Atala. Po krótce wyjaśniła nam zasady treningów. Gdy tylko skończyła wszyscy rozeszli się do wybranych stanowisk. Przy każdym z nich stały tarcze i stojaki pełne najróżniejszych rodzajów błyszczącej, nowiutkiej i śmiercionośnej broni. Podszedłem prosto do trójzębów. Przyglądałem im się z zachwytem. W Dystrykcie mogliśmy zaledwie marzyć o takiej broni. Po chwili wziąłem jeden z nich do ręki. Był idealnie wywarzony, doskonale leżał w dłoni. Bez zastanowienia cisnąłem nim przez salę, do manekina oddalonego o kilkanaście metrów. Przeszył go na wylot. Gdyby był niczego się nie spodziewającym człowiekiem, na miejscu padł by trupem.
- Całkiem nieźle.
Odwróciłem się. Obok mnie, przy stanowisku z oszczepami stała wysoka, około szesnastoletnia, blondynka. Patrzyła na mnie, a po tym spojrzeniu można było poznać, że ocenia moje szanse.
- Jestem Julie. Z Dystryktu Drugiego.
- Finnick. Czwórka. – uśmiechnąłem się do niej.
- Zamierzasz wygrać?
- Chciałbym. A ty?
- To zależy. Jestem zawodowcem. Powinnam pragnąć zwycięstwa, ale właściwie jest mi wszystko jedno. – jej słowa nie pokrywały się z jej spojrzeniem. Przed chwilą w oczach miała iskierki radości, teraz- pustkę. Jakby już na tym etapie zrezygnowała z tej gry o życie. Bardzo przypominała mi pewną dziewczynę z jej dystryktu, Alice Greenlaw. To właśnie dzięki niej wciąż mam siostrę. W czasie Igrzysk poświęciła swoje życie, by uratować Rosalie.
- Pokaż co potrafisz – Jeszcze raz się do niej uśmiechnąłem. Postanowiłem, że się z nią zaprzyjaźnię.
Zaczęła miotać oszczepem. Trafiała nawet w najodleglejsze cele. Umiała też doskonale walczyć wręcz. Po kilku minutach znów podjąłem trening. Gdy przyszła pora na lunch zgodnie pomaszerowaliśmy do jadalni. Tam usiedliśmy przy stole razem z Marie i chłopakiem z dystryktu Julie – Derikiem. Był wielki jakby na śniadanie, obiad i kolację jadł tylko sterydy. Wzrostem prawie dwukrotnie przewyższał Marie. Mimo swego groźnego wyglądu okazał się być całkiem miły. W ciągu pół godziny dowiedzieliśmy się, że najlepiej walczy mieczem, choć radzi sobie też z nożem i oszczepem. Poza tym, jego największymi atutami niewątpliwie były waga i siła. Mógł by zwalić mnie z nóg posługując się tylko jedną ręką.
- Chciałbym zaproponować wam sojusz. – powiedziałem, gdy wszyscy zaczęli wstawać od stołu. Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem.
- Pewnie. – powiedziała Marie.
- Czemu nie. – gdy Derik również się zgodził, bardzo mi ulżyło. Nie chciał bym mieć go za wroga.
- Oczywiście, że tak. – Julie znów wydawała się być szczęśliwa. –Spróbujemy jeszcze z Jedynką, czy nie?
- Jedynka właśnie zawarła przymierze z Siódemką. – zauważyła Marie.
- W takim razie te Igrzyska będą pełne wrażeń. Aż dwa zawodowe sojusze!
- Dlaczego nie moglibyśmy spróbować sprzymierzyć się też z nimi?
- Znasz moją siostrę, Marie?
- Oczywiście.
- Po tym, co stało się na jej igrzyskach, nie mógł bym się sprzymierzyć z Siódemką.

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

niedziela, 17 lutego 2013

8

Na początek chcę wam podziękować. Jest was coraz więcej, a rosnąca liczba wyświetleń motywuje mnie do dalszej pracy. Wiem że długo nic nie dodawałam, ale każdemu może się zdarzyć dłuższy brak weny twórczej, a poprostu nie chciałam wrzucić czegoś, co nie spodoba się ani mnie, ani wam.
Teraz przechodzimy do razdziału :D
_______________________________________
Gdy tylko zeszliśmy z rydwanu Fanny od razu zaatakowała nas swoimi całusami i czułymi słówkami.
- Byliście absolutnie przewspaniali! Cudowni! – nasza opiekunka zachowywała się jak jeden z tych małych, wiecznie podrygujących piesków które niektórzy ludzie trzymają w domu. Mags też uśmiechała się do nas z aprobatą.
Poszliśmy do windy i wjechaliśmy na czwarte piętro.
- Tutaj są wasze pokoje. – Fanny wskazała na drzwi po prawej stronie korytarza. - Odświeżcie się przed kolacją.
Wszedłem do pokoju. Był przestronny i cały w różnych odcieniach niebieskiego. W łazience zmyłem z siebie całą farbę. Wyszedłem z pod prysznica i oparłem się dłońmi o umywalkę. Do tej pory, gdy patrzyłem w lustro, widziałem dość przystojnego, beztroskiego czternastolatka. Teraz wyglądałem, jakbym był o klika lat starszy. To niesamowite, jak jeden dzień może zmienić człowieka.
Wyszedłem z łazienki i usiadłem na łóżku. Jednak nie poczułem się lepiej. W tym pokoju wszystko było zbyt poukładane, zbyt porządne. Ilu trybutów spało na tym łóżku na którym ja siedziałem? Czy była wśród nich moja siostra? Jak zginęli? Nie znałem odpowiedzi na te pytania. gwałtownie zerwałem się z miejsca i chwyciłem w dłoń wazon z kwiatami który stał na szafce nocnej. Zamachnąłem się i cisnąłem nim o przeciwległą ścianę. Rozbił się na milion malutkich kawałeczków. Niektóre z nich wbiły się w moją skórę, jak kawałki lodowego zwierciadła z bajki o Królowej Śniegu. Z niektórych ran popłynęła gęsta, czerwona krew. Nie przejąłem się tym. Usłyszałem płacz. Płacz dwunastolatki.
Zapukałem do drzwi pokoju Marie. Nie odpowiedziała, ale mimo to wszedłem. Siedziała na podłodze. Mała i skulona, co chwilę wstrząsana gwałtownym płaczem.
Nie wiedziałem jak się zachować. Przyklęknąłem obok niej i chwyciłem jej rękę.
- Marie?
Nie odpowiedziała.
- Marie? Co się stało?
- T…to nic takiego. Tylko właśnie sobie uświadomiłam, że naprawdę dwadzieścia trzy osoby zginą w ciągu najbliższych kilku tygodni. – wżęła głęboki oddech – i że jedną z tych osób będę ja.
Podniosła głowę i spojrzała mi w oczy.
- Przeżyje tylko jedna osoba z dwudziestu czterech. I wiesz co, Finnick?
- Tak, Marie?
- Mam nadzieję, że to będziesz ty.
Zaschło mi w ustach. Wstałem i pociągnąłem ją za sobą. Razem poszliśmy do jadalni. Czekała tam na nas Mags, Fanny, nasi styliści i stół pełen jedzenia. Usiedliśmy i zaczęliśmy jeść. Apetyt mi nie dopisywał. Słowa, które wypowiedziała Marie spowodowały że nie byłem w stanie nic przełknąć. Analizowałem je. Bezustannie zastanawiałem się czy żartowała, czy była szczera.
Gdy reszta skończyła jeść, jedna z awoks włączyła telewizor. Na paradzie wypadliśmy całkiem nieźle. O wiele lepiej niż się spodziewałem. Ludzie nas pokochali. Byliśmy młodzi, piękni, wyglądaliśmy na odważnych i gotowych do walki. To się podobało kapitolińczykom.
Gdy transmisja się skończyła, a Fanny sobie poszła, głos zabrała Mags.
- Jutro macie pierwszy dzień treningów. Poszukajcie sobie sojuszników, poćwiczcie, poobserwujcie innych. To, z kim się teraz dogadacie może zadecydować o waszym życiu. Wyśpijcie się. Musicie mieć jutro dużo siły.  

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

wtorek, 29 stycznia 2013

7

Po chwili podeszła do mnie awoksa która podała mi srebrno-czarne spodnie z sztucznego materiału. szybko je założyłem i poszedłem za nią do jakiegoś dużego pokoju. Przy stole siedziała jakaś elegancka, choć niezbyt już młoda kobieta. Domyśliłem się, że to moja stylistka.
- Witaj, witaj! - powiedziała przyjaźnie. Chyba wciąż patrzyłem na nią dość niepewnie, bo powiedziała:
- Spokojnie! Nie jestem tak strachliwa jak tamta trójka. Mam wieloletnie doświadczenie w obchodzeniu się z trybutami.
    - Jesteś bratem Rose? Moja starsza siostra ubierała jej partnera, ja zaczęłam dwa lata później. Pamiętam, że świetnie wyglądała w stroju nimfy wodnej… Ale przejdźmy teraz do twojego stroju. Trybutów z twojego dystryktu zwykle przebieramy za rybaków lub inne tego typu osoby. Ale w tym roku postanowiliśmy przebrać was za - tu zarobiła pauzę - za ryby.
- Słucham?! - O mało co nie wyplułem całej kawy którą właśnie miałem w ustach.
- Za ryby. - Powtórzyła dobitnie. Była wyraźnie zadowolona z wrażenia jakie wywarły na mnie jej słowa.
- Mamy już tylko cztery godziny… nie dobrze. No ale trudno, muszę zdążyć… stań proszę tutaj. Zaraz namaluję ci na skórze łuski, dadzą bardziej spektakularny efekt. - To mówiąc wzięła do ręki malutki pędzel i zaczęła malować. Po półtorej godzinie całe moje plecy, ręce i tors aż po szyję pokrywały delikatne, cieniutkie czarne kontury rybich łusek. Następnie Naeke zaczęła je wypełniać masą różnych kolorów których nawet nie umiem nazwać. Po około trzech i pół godzinie moja stylistka uznała że jestem gotowy i mogę spojrzeć w lustro. Przejrzałem się. Wyglądałem jak idiota, ale byłem w Kapitolu - to musiało się ludziom spodobać. Ogólnie przypominałem jedną z tych błyskotek które Rosalie i Annie nosiły na szyi.
- Jak ci się podoba?
- Yyyy… No cóż… Sam nigdy bym się tak nie ubrał, ale jeśli sądzisz, że jest ok, to ja się z tobą zgadzam… - powiedziałem niepewnie.
- Świetnie. Mamy jeszcze pół godziny, więc możemy zejść na dół.
- Dobrze. - Odpowiedziałem krótko i ruszyłem za nią w kierunku windy. Zjechaliśmy na przedostatnie piętro. Była tam duża sala w której rzędem stało dwanaście rydwanów w które zaprzągnięte były konie najróżniejszych ras i maści. Domyśliłem się, że nasz jest czwarty z powozów. Był pomalowany na kolor zielono-błękitny. Kolor moich oczu. Miały go ciągnąć dwa siwe kuce. Od opiekuna tych zwierząt dowiedziałem się, że nazywają się Idylla i Galetta. Szczególnie zaprzyjaźniłem się z Idyllą, która przyjaźnie trącała mnie nosem jakby chciała zwrócić na siebie moją uwagę. Zrozumiałem o co jej chodzi. Chciała kostkę cukru. Poczęstowałem ją, a po chwili sam zjadłem kilka.
Gdy się zmęczyłem usiadłem na skraju podestu rydwanu i rozejrzałem się po sali. Byli w niej już prawie wszyscy trybuci. Kilku osiemnastolatków z wyższością patrzyło na resztę przestraszonych dwunastolatków którzy bardzo intensywnie przyglądali się swoim butom. Poczułem, że muszę się od tego odgrodzić. Oparłem się o ścianę i przymknąłem oczy. Czas zaczął zwalniać, a wszelkie dźwięki się oddalać, gdy nagle…
- A cóż ty wyrabiasz, Finnicku Odairze? Śpisz?! To absolutnie niedopuszczalne! Nie życzę sobie, żebyś mi ziewał w czasie parady! Na oczach prezydenta… - Fanny zaczęła na mnie wrzeszczeć ni z tego ni z owego, więc w ogóle nie myślałem co mówię
- Tam jest teraz pełno ludzi któży tylko czekają na moją śmierć! Myślisz, że chce mi się dostarczać im rozrywki?!
- Jesteś dokładnie taki sam jak twoja siostra! Krnąbrny i bezczelny. - Nawet nie wiedziała jaką przyjemność sprawiła mi tym stwierdzeniem.
- Wsiadaj szybko na rydwan, Finnick. - Powiedziała Naeke na tyle spokojnym tonem na jaki ją było stać.
Wszedłem na rydwan, obok mnie stanęła Marie w pięknej sukience. Przybrała minę podobną do mojej. Zaciśnięte szczęki, wysunięty podbrudek, głowa dumnie uniesiona, ramiona wyprostowane, oczy wpatrzone w jeden odległy punkt, nieuchwytny cel naszej podróży. Gdy ktoś ją teraz widział, zauważał to co na zewnątrz - drobną, kruchą dwunastolatkę z zaciętą miną. Ale ja znałem ją ze szkoły i z obowiązkowych treningów sportowych. Mogła być śmiertelnie niebezpiecznym przeciwnikiem i bez większych problemów dałaby radę wygrać igrzyska. Gdyby tylko chciała. A nie chciała. Była przedostatnia z czwórki rodzeństwa. Jej dwaj starsi bracia - Harry i Arnold - zginęli w igrzyskach w poprzednich latach. Najmłodsza, zaledwie dwuletnia Bella była oczkiem w głowie rodziców, którzy kompletnie się załamali po stracie dwu najstarszych dzieci. Marie była zaniedbana i pozostawiona sobie, nie miała po co żyć więc Igrzyska były świetnym sposobem by się z życiem rozstać.
Wyjechaliśmy na długą drogę zaraz za rydwanem trybutów z Trójki. Kątem oka obserwowałem zachowanie innych. Jedynka stała niespokojnie i starała się sprawiać groźne wrażenie, ale niezbyt im to wychodziło bo była to tylko para wystraszonych trzynastolatków. Dwójka wesoło się uśmiechała i machała do widzów. Trójka miała raczej mętne miny i zdawała się być jakaś przygaszona. Tyle zdążyłem zaobserwować nim rydwan stanął a na podium wszedł prezydent Snow. Powitał go głośny aplauz publiczności.
- Witajcie w Kapitolu, odważni trybuci! - Prezydent zaczął swoją bardzo długą i monotonną przemowę. Nie słuchałem jej, wyłączyłem się na wszystkie dźwięki.
- Szczęśliwych Igrzysk Głodowych! - Zaczął Snow.
- I niech Los zawsze wam sprzyja! - dokończył po nim tłum. W tej samej chwili rydwany zawróciły i konie pogalopowały w kierunku sali z której tu przyjechaliśmy.

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

niedziela, 27 stycznia 2013

6

Fanny zaprowadziła nas do sali pełnej rojących się wokół nas awoks. Zostałem zaprowadzony do jakiegoś stanowiska i odgrodzony od innych parawanem. Przez chwilę nie wiedziałem, co się dzieje, ale uprzytomniłem sobie, że dziś wieczorem ma się odbyć parada trybutów do której trzeba nas przygotować. Usiadłem na stole który uderzająco przypominał stół operacyjny w szpitalu w czwórce, gdzie kilka lat temu miałem wycianany wyrostek robaczkowy.
- Witaj- podeszła do mnie trójka kapitolińczyków o kolorowej skórze i włosach. Nie ukrywam, że zdziwiło mnie to powitanie, ponieważ w dystrykcie mówi się, że choć kapitolińczycy bardzo lubią trybutów, to boją się ich i zdecydowanie unikają bliższych kontaktów. Szczególnie jeśli trybutem jest chłopak. Na siłę robiono tu z nas bezwzględnych morderców, dziewczyny zaś miały być słodkie i śliczne ale równie inteligentne i zabójcze co chłopcy.
-Dzień dobry- odparłem spokojnie. Wywarło to na nich niesamowite wrażenie. Chyba nasi trybuci nie rozpieszczali ich w ostatnich latach. Ale w końcu jesteśmy zawodowcami, więc to dobrze, że ludzie się nas boją. Od małego jesteśmy uczeni aby bezwzględnie i z zimną krwią zabijać każdego, kto wejdzie nam w drogę na arenie.
Spokojnie poddałem się wszystkim zabiegom pielengnacyjnym. Po około dwóch godzinach, gdy zacząłem już przysypiać, ekipa przygotowawcza wyszła za parawan.

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

czwartek, 24 stycznia 2013

5

Rano obudziłem się leżąc na podłodze obok okna. Byłem cały obolały, ale wstałem i szybko zarzuciłem na siebie świerzą koszulę i spodnie.
Wyszedłem z przedziału i poszedłem do wagonu jadalnego. Nikogo tam nie było. Podeszła do mnie jakaś awoksa.
-Skończyli już jeść?-spytałem, choć znałem odpowiedź.-Gdzie jest Fanny?- spojrzała na mnie obrażonym wzrokiem, Westchnąłem- Zaprowadź mnie. -Ruszyliśmy korytarzem ku pokoju na samym jego końcu. Nie zapukałem, po prostu wszedłem.
-Co nas czeka w Kapitolu?
-Oh! Same przyjemności! Upiększanie, parada trybutów, treningi. Wszystko tam jest takie wspaniałe!
-A dalej? -Zachowałem grobową minę, choć Fanny była cała w skowronkach.
-Igrzyska głodowe! I niech los zawsze ci sprzyja Finnicku!
-Chrzań się z tym swoim losem, Fanny!- Wyszedłem i trzasnąłem drzwiami. Łzy napłynęły mi do oczu. A co, jeśli zginę na arenie? Jeśli nigdy już nie zobaczę Annie, nie porozmawiam z nią?
Pobiegłem korytarzem do swojego pokoju, zatrzasnąłem drzwi i rzuciłem się na łóżko. Wiedziałem, że niedługo będziemy w Kapitolu i powinienem doprowadzić się do porządku, ale ledwo mogłem się ruszyć.
-Ubierajcie się kochani!- głos Fanny znów popłynął z głośników. - Za pół godziny wjedziemy do Kapitolu!
Zwlekłem się z łóżka i zmieniłem koszulę, bo ta którą miałem teraz na sobie była cała mokra od łez. Obmyłem też twarz w lodowatej wodzie. to postawiło mnie na nogi. Stanąłem przy oknie. patrzyłem na zbliżające się miasto które w świetle poranka zdawało się jaśnieć jakimś niesamowitym, niebiańskim blaskiem. Ale było to miasto grozy. Odwróciłem twarz od okna i wyszedłem z pokoju. stanąłem koło drzwi spodziewając się w każdej chwili zobaczyć kolorowy tłum kapitolińczyków którzy co roku w ogromnych ilościach przybywali na stację, aby zobaczyć tych którzy niedługo mają zginąć na oczach i  ku uciesze całego miasta.
Obok mnie stanęła Fanny z Marie i Mags. Bałem się. Bałem się, że zawiodę wszystkich którzy tak czekali na mój powrót. Obawiałem się nie spełnić nadziei całego dystryktu. Oni wszyscy wiedzieli, że jestem silny. Nie mieli tak dobrego trybuta od lat. Wiedziałem, że mogę wygrać- ale czy mi się uda?
Pociąg nagle się zatrzymał. Drzwi powoli się otworzyły. Marie nieśmiało się uśmiechnęła, ale ja wciąż nie mogłem się do tego zmusić. Wyszliśmy z pociągu. Szedłem spokojnie ale zdecydowanie i nerwowo zaciskając szczęki. Nie rozglądałem się wokoło.
Mags wepchnęła nas do samochodu który natychmiast ruszył z zawrotną prędkością. Przez całą drogę do ośrodka treningowego miałem w głowie kompletną pustkę. Gdy wysiedliśmy, wreszcie rozejrzałem się wokoło. To tu, w tym surowym, prostym w budowie budynku miałem spędzić najbliższe, może ostatnie, tygodnie mojego życia. Prychnąłem. ”To takie bezsensowne! Jakim prawem Kapitol ma decydować o moim życiu lub mojej śmierci?!” Zrodził się we mnie bunt, ale jednocześnie bezsilność. Wiedziałem, że z Kapitolem nie ma sensu walczyć. Nie przyniosło by to niczego dobrego. Byli tacy którzy próbowali się przeciwstawiać władzy Kapitolu i bardzo marnie skończyli.  

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

wtorek, 22 stycznia 2013

Dziś jeszcze kolejnego rozdziału nie będzie, ale mam do zareklamowania potrójny blog. Pisany z perspektywy trzech trybutek: Isabelle z D1, Alice z D2 i Rosalie z D4. Oto linki:
http://d4-56th-hunger-games.blogspot.com/
http://d2-56th-hunger-games.blogspot.com/
http://d1-56th-hunger-games.blogspot.com/

Z góry dziękuję za odwiedzanie :D

poniedziałek, 21 stycznia 2013

4

Wtedy przyszła nasza opiekunka i zabrała mnie na stację. Szybko weszliśmy do pociągu i rozeszliśmy się do przedziałów które wskazały nam awoksy. Głos Fanny dochodzący z głośników poinformował nas, że o siedemnastej spotkamy się wszyscy na kolacji. Do tego czasu mieliśmy czas dla siebie. Szybko poszedłem do łazienki. Nigdy nie widziałem tak eleganckiej i wygodnej łazienki. Uwielbiam wodę, jest stałą częścią mojego życia, więc i wszystko co z nią związane również jest dla mnie interesujące. Wszedłem pod prysznic i około pół godziny stałem pod lodowatą wodą. Oczyściło to moje myśli i rozjaśniło plan działania. Po pierwsze nie mogę się z nikim zaprzyjaźniać. Żaden trybut nie jest moim prawdziwym przyjacielem, tylko czyha na chwilę mojej słabości-żeby ją wykorzystać i mnie zabić. Mam tylko jednego przyjaciela i jest nim Annie. Czeka na mnie, więc muszę wygrać. Dla niej.
Ubieram się zpowrotem w moje znoszone ubranie i nagle przypominam sobie, że Annie włożyła coś do mojej kieszeni. To ręcznie robiona bransoletka ze sznurka i jakaś kartka. ” Możesz nie wrócić. Zrozumiem Annie. ” Zgniotłem ją i włożyłem zpowrotem do kieszeni. Podszedłem do okna i spojrzałem na ruchomy obraz za nim. Był taki monotonny… Wychodzę z przedziału i wiedziony przeświadczeniem, że zbliża się pora posiłku. Po drodze spotkałem Fanny, bardzo zadowolona z tej naszej ” wesołej wycieczki”. Gdy ostatnia osoba weszła do wagonu, Fanny wstała od stołu.
-Witajcie moi kochani! Chciałabym, żebyśmy dla naszej wspólnej przyjemności się poznali. Ponieważ panie mają pierwszeństwo Marie przedstawi się pierwsza.
Marie-drobniutka dziewczynka-wstała.
-Jestem Marie, mam dwanaście lat i jadę na igrzyska.- Usiadła, a ja wstałem.
-Nazywam się Finnick. Mam czternaście lat i jadę na igrzyska, aby wygrać.-Gwałtownie usiadłem.
-Bardzo ambitnie, Finnick, bardzo.- Fanny uśmiechnęła się do mnie. Nie uznałem za stosowne aby odwzajemnić ten uśmiech. - To jest wasza mentorka Mags. Wygrała jedne z pierwszych igrzysk. Dobrze. Skoro wszyscy się już znamy możemy zasiąść do wspólnej kolacji.
Do wagonu weszło kilka awoks. Postawiły na stole więcej jedzenia niż widziałem w całym moim życiu. Spokojnie zabrałem się do jedzenia. Nie zdarzało mi się głodować-w przeciwieństwie do Marie. Ona rzuciła się na jedzenie, ja nie byłem w stanie nic przełknąć. Bez słowa patrzyłem w okno i ciągle myślałem co też porabia Annie. Czy kładzie się właśnie spać? Może czyta książkę albo siedzi na plaży?
Po pół godzinie wszyscy skończyli jeść i zaczęliśmy oglądać dożynki ze wszystkich dystryktów. Niektórzy z trybutów wyglądali na bardzo zawziętych.
-Możecie się już rozejść.-powiedziała Fanny- Jutro o dziewiątej spotykamy się na śniadaniu a około dwunastej dojedziemy do Kapitolu.
Wyszedłem z wagonu. Szybkim, żołnierskim krokiem poszedłem do mojego pokoju. Przysunąłem mały taboret do okna i patrzyłem na migające za nim pola i lśniące w świetle księżyca rzeki.

CZYTASZ = KOMENTUJESZ