sobota, 31 sierpnia 2013

18.

Leżeliśmy na słońcu i odpoczywaliśmy. Wszyscy byli wykończeni, ale szczęśliwi. Wróciliśmy do gry. Przestaliśmy być zwierzyną, zostaliśmy myśliwymi. Teraz nic nie mogło mnie powstrzymać przed zwycięstwem.

Tylko ja sam...

- Była taka chwila, tylko krótki moment w ciągu całych Igrzysk, w którym zwątpiłam. Zwątpiłam w sens walki. Nic się dla mnie nie liczyło. Chciałam już tylko umrzeć. Żeby to wszystko wreszcie się skończyło. Nie myślałam o tobie, tacie czy Annie, nie było dla mnie życia "potem". Byłam tylko ja i moja śmierć. 

Siedzę cicho na miękkim piasku. Nie wiem, co powiedzieć. Jak zawsze w tych rzadkich chwilach gdy Rosalie opowiada o swoich przeżyciach z Areny. Gdy cisza staje się uciążliwa, pytam:

- Kiedy to było, Rose?

- Gdy Alice umarła. Jej śmierć zawsze wydawała mi się czymś niemożliwym. Była za silna by umrzeć. A wtedy, nagle... Umarła. Tak po prostu...

Julie powoli wstała z rozgrzanego słońcem piasku i rozejrzała się dookoła.

- Inni trybuci też już pewnie mają tu swoje kryjówki. Jeśli nie, zaczną zdychać jak muchy w ciągu kilku najbliższych godzin. To chyba jedyny zbiornik wodny na całej Arenie.

- Mam nadzieję, że nie weszliśmy na czyjś teren... - zaniepokoiłem się.

- Tego nie wiemy, ale musimy być czujni.

- Przenieśmy się gdzie indziej. Nie możemy po prostu czekać, aż ktoś przyjdzie nas zabić. - Derik bacznie rozejrzał się wokoło.

Spojrzałem na ziemię.

- Gdzie jest Marie?

Nim ktoś mi odpowiedział rozległ się huk armaty.

Ktoś umarł.

Wpadliśmy w popłoch. Wszyscy krzyczeli i nawoływali. Julie płakała. Znaliśmy się od tygodnia, ale zdążyliśmy się zaprzyjaźnić.

Wbiegłem w pobliskie zarośla. Tuż przy rzece przyroda rozkwitała. Rosły tam kwiaty i krzewy, kawałek dalej zaczynał się las.

Liście szorowały mi po twarzy, a kolce i gałązki boleśnie wbijały się w skórę, ale nie zwarzałem na to. Biegłem coraz głębiej i głębiej w las.

Nawoływania i szlochy Julie i Derika stawały się coraz odleglejsze i cichsze, ale słyszałem nowy odgłos. Kroki. Szybkie i pewne. Ktoś był niedaleko i zbliżał się z każdym krokiem. Dotknąłem dłonią paska od spodni i nagle spostrzegłem, że nie mam broni. Nawet malutkiego noża. Sparaliżowało mnie ze strachu.

Odgłos zbliżających się kroków szybko zbudził mnie z tego odrętwienia. Zrobiłem najbardziej oczywistą rzecz: wdrapałem się na drzewo.

Nie słyszałem tam kroków, ale z pewnością dostrzegłbym nadchodzącego człowieka.

Jednak nikt się nie pojawił.

Siedziałem tam prawie godzinę, ale nikt nie nadszedł.

Gdy całkowicie zesztywniałem postanowiłem zejść.

Ostrożnie i po cichu stanąłem na ziemi i rozejrzałem się po najbliższej okolicy.

Nie zauważyłem nikogo, więc po prostu odwróciłem się i odszedłem w stronę rzeki. Zaczynało robić się późno, więc przyspieszyłem. Po chwili już pędziłem na łeb na szyję, prosto przed siebie, unikając największych gałęzi.

Nagle potknąłem się o coś i zaryłem kolanami o ziemię.

Miałem pozdzieraną skórę na dłoniach i łokciach a kolana piekły mnie niemiłosiernie, ale poza tym nie stwierdziłem żadnego uszczerbku na swoim zdrowiu, więc powoli, uważając na obolałe kolana, wstałem.

Wtedy usłyszałem jęk.

Był tak delikatny, że gdyby nie idealna cisza panująca wokoło pewnie wogóle bym go nie usłyszał.

Odwróciłem się.

Leżała tam, cała w zakrzepłej krwi wciąż jeszcze cieknącej z nieumiejętnie poderżniętego gardła. Jej powieki drgały a usta chciwie łapały ostatnie oddechy.

Dopadłem do ciała, gdy wypuściła z siebie ostatni dech.

Zamknąłem jej oczy nim rozległ się huk armaty.

Poszedłem przed siebie.

-.-.-.-.-.-.-.-.-

Cześć, kochani c:

Długo mnie nie było, ale wróciłam i piszę. Trochę bez sensu, ale piszę c:

Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał,
niedługo dodam następny.

Komentujcie c:

Do przeczytania, i niech los zawsze wam sprzyja c:

sobota, 27 lipca 2013

3000

JEJU KOCHANI, WŁAŚNIE OSIĄGNĘLIŚMY POZIOM 3000 WYŚWIETLEŃ.
KOCHAM WAS, DZIĘKUJĘ <3 <3 <3

Olga c:

17.

Obudziłem się nad ranem. Wokół mnie panowała idealna cisza. Nie było słychać nawet najcichszego dźwięku. Nie było wiatru, owadów, tylko cisza, ja i wschodzące słońce na horyzoncie.

Obok mnie leżała Julie. Kawałek dalej na lewo Marie. Wstałem i rozejrzałem się w poszukiwaniu Derika. Po chwili zobaczyłem jak wychodzi spomiędzy skał. w ręku trzymał łuk, przez ramię miał przewieszony kołczan ze strzałami. Do pasa przywiązał rzemieniem cztery króliki.

Postanowiłem obudzić dziewczyny. Podszedłem do nich. Po chwili siedzieliśmy razem na trawie, obdzieraliśmy króliki ze skóry, rozpalaliśmy małe ognisko i dzieliliśmy się prowiantem i sprzętem zabranym z Rogu. Zjedliśmy prawdziwie nieigrzyskowe śniadanie złożone z pieczonego królika i grzybków z konserwy.

- Musimy szukać wody - Julie wciąż nerwowo rozglądała się wokoło. Była niespokojna, jak my wszyscy. Mieliśmy pełne brzuchy, ale w ustach sucho. Szybko zebraliśmy swoje rzeczy i zeszliśmy w skalną dolinę. Znów prowadziła uzbrojona w łuk Julie. Wciąż trzymała strzałę na cięciwie. Za Julie szedłem ja, z mieczem w dłoni. Za mną Marie z ręką na przypiętym do pasa nożu. Nasz pochód zamykał uzbrojony po zęby Derik. Wszystkie zmysły mieliśmy wyczulone.

Krążyliśmy po skalnym labiryncie już od kilku godzin. Nie natknęliśmy się ani na wodę, ani na innych trybutów. Byliśmy wycieńczeni do granic możliwości. Gorące słońce przypiekało nam skórę i raziło w oczy. Suchość w gardle wcale nie poprawiała nam samopoczucia. W końcu, zrezygnowani usiedliśmy na ziemi.

- Nigdy nie znajdziemy wody... - Marie prawie się rozpłakała.

- Nie możemy się poddać. Nie teraz. - Julie starała się zachować zimną krew. Postanowiłem jej pomóc. Z żalem odkleiłem się od chłodnej skalnej ściany i ostatkiem sił wdrapałem się na najwyższe wzniesienie w okolicy. Wytężyłem wzrok i w oddali, jakąś godzinę drogi od nas, zobaczyłem dość szeroką, wijącą się srebrną wstęgę rzeki.

- Julie, Marie Derik! Tam jest rzeka! - Zszedłem na ziemię i wyjaśniłem jak dotrzeć do wody. Natychmiast ruszyliśmy w drogę.

Niemal cały czas biegliśmy. Gdy dotarliśmy do rzeki ledwo oddychałem. Przez jedną małą chwilę byłem szczęśliwy. Znów mam szansę. Mogę przeżyć.

____________________________________________________________

Cześć kochani c:

Rozdział nareszcie jest. Dość krótki i o niczym, ale co można opisywać? W następnym coś się już będzie działo, obiecuję c:

Betował dla mnie Michał, któremu bardzo dziękuję c:

Jeszcze jedno ogłoszenie:  założyłam nowego bloga. Jest dość dziwny, raczej wam się nie spodoba. Ale zapraszam gorąco. Kto chce zajrzeć -> *klik* Jak już zajrzeliście - komentujcie. Chcę wiedzieć co myślicie c:

Z góry dziękuję c:

Olga.



~~~~~ I niech los zawsze wam sprzyja, kochani c: ~~~~~

sobota, 20 lipca 2013

informacja c:

Zainspirowana i uskrzydlona nowym trailerem piszę rozdział 17. Idzie mi szybko i sprawnie. Myślę, że pojawi się najpóźniej we wtorek c:

Dziękuję za cierpliwość i uwagę c:

http://movies.yahoo.com/video/hunger-games-catching-fire-trailer-211105191.html

jaram się <3 <3 <3 <3 <3

Olga

~~~~Remember who the real enemy is~~~~

środa, 10 lipca 2013

16.

Siedziałem na trawie. Wiał chłodny wiatr, liście nielicznych drzew i krzewów oraz trawa delikatnie szeleściły. Byłem wyczerpany i otępiały, prawie zasnąłem, lecz nagle stało się coś co doskonale mnie rozbudziło. Na niebie ukazało się godło Panem, a zewsząd rozległ się hymn. Po chwili miejsce godła zajęło zdjęcie dziewczynki z Trójki.

Później chłopca z Piątki.

I dziewczynki z Piątki, tej drobnej chudzinki która zmarła na moich oczach.

Następnie dzieciaki z Ósemki i Dziewiątki.

I dziewczynka z Jedenastki. Ta, którą przebiłem mieczem na wylot.

Dwunastce jakimś cudem udało się przeżyć.

Znów rozległ się hymn i nagle wszystko ucichło.

Zginęło osiem osób.

Zostało nas szesnaścioro.

W tym dwanaścioro dzieci tylko czekających na moje potknięcie.

Opadłem na trawę i natychmiast zasnąłem.

______________________________________________________

Tak, wiem. Jesteście rozczarowani. Nie mogłam nic więcej wymyślić, więc wrzucam co mam, żeby nie było, że się nie staram c;

Jeszcze raz wam dziękuję za komentarze, a jednocześnie: PROSZĘ O WIĘCEJ. Każdy nowy koment mobilizuje mnie do intensywnego myślenia o kolejnej notce c:

Dziękuję i przepraszam.

Olga.

~~~~ And may the odds be ever in your favor ~~~~

sobota, 29 czerwca 2013

UWAGA

Semaaaa

Rozdziału nie było już... dawno.

Wynika to z:

a) mojej niedyspozycji psychicznej. Mam trochę kłopotów sama z sobą i nie jestem w nastroju na pisanie.
b) braku weny. Ci z was którzy sami piszą zrozumieją.
c) nieobecności przez tydzień. Wakacje przed wakacjami, rozumiecie ;)

Rozdział pojawi się już niedługo. Nie wiem dokładnie kiedy. Trudno mi powiedzieć. Wszystko zależy od weny i samopoczucia.

Z tego miejsca chciałabym straaaaaasznie podziękować komentującym. Jest was coraz więcej, co niezwykle podnosi mnie na duchu i zmusza do codziennego myślenia o nowym rozdziale.

Poza tym: chciałam również podziękować mojej kochanej Alicji za to, że pomaga, denerwuje, męczy i ogólnie rzecz biorąc jest zawsze kiedy jej potrzebuję. Kocham cię, siostra :)

Pozdrawiam,

Olga.

~~~~ And may the odds be ever in your favor ~~~~

wtorek, 4 czerwca 2013

15.

'' Ludzie boją się śmierci bardziej nawet niż bólu. To dziwne, że się jej boją. Życie boli dużo bardziej niż śmierć. W momencie śmierci, ból się kończy. Więc koniec to chyba twój przyjaciel. ''~ Jim Morrison


Wokoło mnie świszczała broń, słychać było mnóstwo krzyków. Krzyków bólu i stachu. Na placu przy Rogu Obfitości została już tylko nasza czwórka i kilku innych, zaciekle walczących trybutów.

Biegłem za dzieczyną, była mniej więcej w moim wieku. Zagoniłem ją w skalną szczelinę. Stała między dwiema wysokimi, gładkimi skałami, twarzą zarócona do mnie. Za jej plecami była tylko przepaść.

Nie patrzyłem jej w oczy, choć na pewno czaił się w nich strach. Bała się, to było widać w jej postawie. Pochylona do przodu, desperacko ściskająca w dłoni swą jedyną broń, krótki nóż, dziewczynka. Zbliżałem się do niej, by ją zamordować. Z każdym moim krokiem w jej stronę, uścisk jej drobnej dłoni stawał się lżejszy.

Stałem już tak blisko niej, że mógłbym ją zranić końcem miecza, gdy upadła. Nóż wypadł jej z ręki. Dopiero gdy tak leżała zauważyłem, że w jej lewym barku, tuż nad łopatką, zieje wielka dziura, jakby ktoś gołą ręką wydarł a niej kawałek ciała.

Wźąłem do ręki leżący obok zwłok nóż i odszedłem w kierunku Rogu. Ziemia była czerwona od krwi, wszędzie leżało pełno trupów. Marie podrzynała gardło jakiemuś jęczącemu niedobitkowi, Julie wkładała do plecaków jak najwięcej żywności i innych niezbędnych rzeczy, a Derik bandażował sobie paskudnie rozcięte ramię. Usiadłem obok niego.

- Musimy poszukać wody - Julie wyglądała na zaniepokojoną - Tu jest bardzo dużo żywności, ale nie ma ani kropli wody.

- Najważniejsze to jak najszybciej znaleźć wodę. Po walce człowiek jest wycieńczony, jeśli szybko nie znajdzie wody... jest żywym trupem. Jedną nogą w grobie, drugą wśród żywych.

Wspomnienie Rose uleciało, ale jej słowa dały mi dużo do myślenia. Szybko zebraliśmy nasze rzeczy i ruszyliśmy. Prowadziła nas Julie, która najlepiej znała ten typ terenu.. Poruszaliśmy się energicznie, starając się robić jak najmniej hałasu. Nikt nie odzywał się bez potrzeby.

Gdy zaczął zapadać zmierzch wciąż znajdowaliśmy się w skalnym labiryncie.

- Niedługo będziemy musieli rozbić obóz, najlepiej na jakimś wzniesieniu. Nocowanie w dolinach jest niebezpieczne. - Julie wyglądała na zaniepokojoną, nerwowo rozglądała się na boki. W słabej oświacie księżyc prawie nic nie było widać.

Po około pół godzinie doszliśmy do niewielkiego, porośniętego śladowymi ilościami trawy i kilkoma krzewami, pagórka. Wiał tam chłodny, delikatny wietrzyk. Taki sam jak w domu, nad morzem.

Usiadłem na trawie i pozwoliłem ponieść się wspomnieniu.

Plaża. Cicha i spokojna. Nie dotknięta destrukcyjną ręką człowieka. Siedzę na gorącym piasku, chłodna woda obmywa mi stopy. Jestem sam. 

Nie myślę. Nie zastanawiam się. Po prostu jestem. Siedzę. Oddycham. I przede wszystkim staram się oderwać od mojej codzienności. Codzienności pełnej strachu, bólu i wszechogarniającej pustki. 

Pustki w oczach taty, który przestał sobie radzić.

Pustki w oczach Annie, która przestała marzyć.

Pustki w ozach Rose, o której wiem, choć jej nie widuję.

Pustki we wszystkich ludziach, których spotykam, bo ludzie przestali być ludźmi a stali się maszynami.

________________________________________________________________________________

Cześć, Kochani!!!

Strasznie się cieszę, że tak się uaktywniliście przy ostatnim rozdziale, trzymajcie tak dalej!!!

Co do rozdziału 15. Jestem z niego dość zadowolona. Początkowo planowałam pociągnąć go trochę dalej, ale uznałam, że tak będzie dobrze, mam nadzieję, że się wam podoba :)

Rozdział 16 może w przyszłym tygodniu, penie jakoś około weekandu.

Jeszcze raz strasznie wam dziękuję,

Do przeczytania!!!

Olga.

~~~~ And may the odds be ever in your favor ~~~~