wtorek, 26 lutego 2013

9

Na początek chciałabym was poprosić o komentowanie. Chcę wiedzieć, co sądzicie o moim blogu, a nie tylko widzieć stale rosnącą liczbę wyświetleń. Piszcie co wam się mie podoba, co chcielibyście żebym zmieniła, gdzie popełniam błędy.
Jeszcze raz przepraszam, że ostatnio tak żadko wrzucam rozdziały, ale mam ostatnio bardzo dużo zajęć, wię nowe części będą się pojawiać mniej więcej co tydzień. A teraz zaprzaszam na rozdział :D


Popadałem z jednego koszmaru w następny. Budziłem się tylko po to, aby nabrać oddechu i znów zasnąć. W tych nocnych marach widywałem arenę zalaną krwią, która sączyła się z martwych ciał trybutów. Ich nieruchome oczy utkwione na zawsze w ostatniej osobie jaką w życiu widziały. W swoim oprawcy. We mnie.
Znów obudziłem się bez tchu i zlany potem. O szóstej nad ranem. Miałem za sobą całe osiem godzin męki, nie miałem sił, by podnieść powieki, jak miałem sobie poradzić na najważniejszym treningu w moim życiu?
Ostatkiem sił zwlokłem się z łóżka i wszedłem pod prysznic. Chlastałem się po plecach na zmianę lodowatą i wrzącą wodą, aby pobudzić krążenie krwi. Zmyłem z siebie wszystko. Nie tylko lepiący pot, również uczucia i myśli.
Gdy wyszedłem spod prysznica była już ósma. Pomyślałem, że warto było by coś zjeść. Ubrałem się w strój treningowy i poszedłem do jadalni. Marie już tam była.
- Też nie mogłaś spać?
- Nie da się spać, jeśli o szóstej nad ranem ktoś w pokoju obok wciąż leje wodę.
Uniosłem brwi. Jakim cudem słyszała że mam włączony prysznic?
- Twoja łazienka ma wspólną ścianę z moim pokojem. – wyjaśniła smarując sobie tosta dżemem.
- To wiele wyjaśnia. – poszedłem za jej przykładem.
Gdy kończyliśmy posiłek do jadalni weszła Mags z Fanny. Usiadły przy stole, ale żadna z nich nie kwapiła się do jedzenia. Mags patrzyła na nas zatroskanym wzrokiem, a Fanny zdawała się nie zdawać sobie uwagi z naszego istnienia tylko patrzyła przed siebie. W Kapitolu zwykle nie wstaje się tak wcześnie, zapewne jeszcze nie przywykła. Pozostała w tym stanie przez cały ranek.
Punktualnie o dziesiątej weszliśmy do windy i zjechaliśmy na salę treningową. Większość trybutów już tam była, brakowało tylko Jedynki. Nie zdziwiło mnie to. Zawodowcy z tego dystryktu znani byli nie tylko ze swoich zabójczych umiejętności, ale również z buty i złego wychowania. Jedynka weszła na salę w ostatniej chwili.
Punktualnie o dziesiątej dwadzieścia podeszła do nas wysoka, czarnoskóra, ubrana w sportowy strój kobieta. Nazywała się Atala. Po krótce wyjaśniła nam zasady treningów. Gdy tylko skończyła wszyscy rozeszli się do wybranych stanowisk. Przy każdym z nich stały tarcze i stojaki pełne najróżniejszych rodzajów błyszczącej, nowiutkiej i śmiercionośnej broni. Podszedłem prosto do trójzębów. Przyglądałem im się z zachwytem. W Dystrykcie mogliśmy zaledwie marzyć o takiej broni. Po chwili wziąłem jeden z nich do ręki. Był idealnie wywarzony, doskonale leżał w dłoni. Bez zastanowienia cisnąłem nim przez salę, do manekina oddalonego o kilkanaście metrów. Przeszył go na wylot. Gdyby był niczego się nie spodziewającym człowiekiem, na miejscu padł by trupem.
- Całkiem nieźle.
Odwróciłem się. Obok mnie, przy stanowisku z oszczepami stała wysoka, około szesnastoletnia, blondynka. Patrzyła na mnie, a po tym spojrzeniu można było poznać, że ocenia moje szanse.
- Jestem Julie. Z Dystryktu Drugiego.
- Finnick. Czwórka. – uśmiechnąłem się do niej.
- Zamierzasz wygrać?
- Chciałbym. A ty?
- To zależy. Jestem zawodowcem. Powinnam pragnąć zwycięstwa, ale właściwie jest mi wszystko jedno. – jej słowa nie pokrywały się z jej spojrzeniem. Przed chwilą w oczach miała iskierki radości, teraz- pustkę. Jakby już na tym etapie zrezygnowała z tej gry o życie. Bardzo przypominała mi pewną dziewczynę z jej dystryktu, Alice Greenlaw. To właśnie dzięki niej wciąż mam siostrę. W czasie Igrzysk poświęciła swoje życie, by uratować Rosalie.
- Pokaż co potrafisz – Jeszcze raz się do niej uśmiechnąłem. Postanowiłem, że się z nią zaprzyjaźnię.
Zaczęła miotać oszczepem. Trafiała nawet w najodleglejsze cele. Umiała też doskonale walczyć wręcz. Po kilku minutach znów podjąłem trening. Gdy przyszła pora na lunch zgodnie pomaszerowaliśmy do jadalni. Tam usiedliśmy przy stole razem z Marie i chłopakiem z dystryktu Julie – Derikiem. Był wielki jakby na śniadanie, obiad i kolację jadł tylko sterydy. Wzrostem prawie dwukrotnie przewyższał Marie. Mimo swego groźnego wyglądu okazał się być całkiem miły. W ciągu pół godziny dowiedzieliśmy się, że najlepiej walczy mieczem, choć radzi sobie też z nożem i oszczepem. Poza tym, jego największymi atutami niewątpliwie były waga i siła. Mógł by zwalić mnie z nóg posługując się tylko jedną ręką.
- Chciałbym zaproponować wam sojusz. – powiedziałem, gdy wszyscy zaczęli wstawać od stołu. Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem.
- Pewnie. – powiedziała Marie.
- Czemu nie. – gdy Derik również się zgodził, bardzo mi ulżyło. Nie chciał bym mieć go za wroga.
- Oczywiście, że tak. – Julie znów wydawała się być szczęśliwa. –Spróbujemy jeszcze z Jedynką, czy nie?
- Jedynka właśnie zawarła przymierze z Siódemką. – zauważyła Marie.
- W takim razie te Igrzyska będą pełne wrażeń. Aż dwa zawodowe sojusze!
- Dlaczego nie moglibyśmy spróbować sprzymierzyć się też z nimi?
- Znasz moją siostrę, Marie?
- Oczywiście.
- Po tym, co stało się na jej igrzyskach, nie mógł bym się sprzymierzyć z Siódemką.

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

niedziela, 17 lutego 2013

8

Na początek chcę wam podziękować. Jest was coraz więcej, a rosnąca liczba wyświetleń motywuje mnie do dalszej pracy. Wiem że długo nic nie dodawałam, ale każdemu może się zdarzyć dłuższy brak weny twórczej, a poprostu nie chciałam wrzucić czegoś, co nie spodoba się ani mnie, ani wam.
Teraz przechodzimy do razdziału :D
_______________________________________
Gdy tylko zeszliśmy z rydwanu Fanny od razu zaatakowała nas swoimi całusami i czułymi słówkami.
- Byliście absolutnie przewspaniali! Cudowni! – nasza opiekunka zachowywała się jak jeden z tych małych, wiecznie podrygujących piesków które niektórzy ludzie trzymają w domu. Mags też uśmiechała się do nas z aprobatą.
Poszliśmy do windy i wjechaliśmy na czwarte piętro.
- Tutaj są wasze pokoje. – Fanny wskazała na drzwi po prawej stronie korytarza. - Odświeżcie się przed kolacją.
Wszedłem do pokoju. Był przestronny i cały w różnych odcieniach niebieskiego. W łazience zmyłem z siebie całą farbę. Wyszedłem z pod prysznica i oparłem się dłońmi o umywalkę. Do tej pory, gdy patrzyłem w lustro, widziałem dość przystojnego, beztroskiego czternastolatka. Teraz wyglądałem, jakbym był o klika lat starszy. To niesamowite, jak jeden dzień może zmienić człowieka.
Wyszedłem z łazienki i usiadłem na łóżku. Jednak nie poczułem się lepiej. W tym pokoju wszystko było zbyt poukładane, zbyt porządne. Ilu trybutów spało na tym łóżku na którym ja siedziałem? Czy była wśród nich moja siostra? Jak zginęli? Nie znałem odpowiedzi na te pytania. gwałtownie zerwałem się z miejsca i chwyciłem w dłoń wazon z kwiatami który stał na szafce nocnej. Zamachnąłem się i cisnąłem nim o przeciwległą ścianę. Rozbił się na milion malutkich kawałeczków. Niektóre z nich wbiły się w moją skórę, jak kawałki lodowego zwierciadła z bajki o Królowej Śniegu. Z niektórych ran popłynęła gęsta, czerwona krew. Nie przejąłem się tym. Usłyszałem płacz. Płacz dwunastolatki.
Zapukałem do drzwi pokoju Marie. Nie odpowiedziała, ale mimo to wszedłem. Siedziała na podłodze. Mała i skulona, co chwilę wstrząsana gwałtownym płaczem.
Nie wiedziałem jak się zachować. Przyklęknąłem obok niej i chwyciłem jej rękę.
- Marie?
Nie odpowiedziała.
- Marie? Co się stało?
- T…to nic takiego. Tylko właśnie sobie uświadomiłam, że naprawdę dwadzieścia trzy osoby zginą w ciągu najbliższych kilku tygodni. – wżęła głęboki oddech – i że jedną z tych osób będę ja.
Podniosła głowę i spojrzała mi w oczy.
- Przeżyje tylko jedna osoba z dwudziestu czterech. I wiesz co, Finnick?
- Tak, Marie?
- Mam nadzieję, że to będziesz ty.
Zaschło mi w ustach. Wstałem i pociągnąłem ją za sobą. Razem poszliśmy do jadalni. Czekała tam na nas Mags, Fanny, nasi styliści i stół pełen jedzenia. Usiedliśmy i zaczęliśmy jeść. Apetyt mi nie dopisywał. Słowa, które wypowiedziała Marie spowodowały że nie byłem w stanie nic przełknąć. Analizowałem je. Bezustannie zastanawiałem się czy żartowała, czy była szczera.
Gdy reszta skończyła jeść, jedna z awoks włączyła telewizor. Na paradzie wypadliśmy całkiem nieźle. O wiele lepiej niż się spodziewałem. Ludzie nas pokochali. Byliśmy młodzi, piękni, wyglądaliśmy na odważnych i gotowych do walki. To się podobało kapitolińczykom.
Gdy transmisja się skończyła, a Fanny sobie poszła, głos zabrała Mags.
- Jutro macie pierwszy dzień treningów. Poszukajcie sobie sojuszników, poćwiczcie, poobserwujcie innych. To, z kim się teraz dogadacie może zadecydować o waszym życiu. Wyśpijcie się. Musicie mieć jutro dużo siły.  

CZYTASZ = KOMENTUJESZ