Jeszcze raz przepraszam, że ostatnio tak żadko wrzucam rozdziały, ale mam ostatnio bardzo dużo zajęć, wię nowe części będą się pojawiać mniej więcej co tydzień. A teraz zaprzaszam na rozdział :D
Popadałem z jednego koszmaru w następny. Budziłem się tylko po to, aby nabrać oddechu i znów zasnąć. W tych nocnych marach widywałem arenę zalaną krwią, która sączyła się z martwych ciał trybutów. Ich nieruchome oczy utkwione na zawsze w ostatniej osobie jaką w życiu widziały. W swoim oprawcy. We mnie.
Znów obudziłem się bez tchu i zlany potem. O szóstej nad ranem. Miałem za sobą całe osiem godzin męki, nie miałem sił, by podnieść powieki, jak miałem sobie poradzić na najważniejszym treningu w moim życiu?
Ostatkiem sił zwlokłem się z łóżka i wszedłem pod prysznic. Chlastałem się po plecach na zmianę lodowatą i wrzącą wodą, aby pobudzić krążenie krwi. Zmyłem z siebie wszystko. Nie tylko lepiący pot, również uczucia i myśli.
Gdy wyszedłem spod prysznica była już ósma. Pomyślałem, że warto było by coś zjeść. Ubrałem się w strój treningowy i poszedłem do jadalni. Marie już tam była.
- Też nie mogłaś spać?
- Nie da się spać, jeśli o szóstej nad ranem ktoś w pokoju obok wciąż leje wodę.
Uniosłem brwi. Jakim cudem słyszała że mam włączony prysznic?
- Twoja łazienka ma wspólną ścianę z moim pokojem. – wyjaśniła smarując sobie tosta dżemem.
- To wiele wyjaśnia. – poszedłem za jej przykładem.
Gdy kończyliśmy posiłek do jadalni weszła Mags z Fanny. Usiadły przy stole, ale żadna z nich nie kwapiła się do jedzenia. Mags patrzyła na nas zatroskanym wzrokiem, a Fanny zdawała się nie zdawać sobie uwagi z naszego istnienia tylko patrzyła przed siebie. W Kapitolu zwykle nie wstaje się tak wcześnie, zapewne jeszcze nie przywykła. Pozostała w tym stanie przez cały ranek.
Punktualnie o dziesiątej weszliśmy do windy i zjechaliśmy na salę treningową. Większość trybutów już tam była, brakowało tylko Jedynki. Nie zdziwiło mnie to. Zawodowcy z tego dystryktu znani byli nie tylko ze swoich zabójczych umiejętności, ale również z buty i złego wychowania. Jedynka weszła na salę w ostatniej chwili.
Punktualnie o dziesiątej dwadzieścia podeszła do nas wysoka, czarnoskóra, ubrana w sportowy strój kobieta. Nazywała się Atala. Po krótce wyjaśniła nam zasady treningów. Gdy tylko skończyła wszyscy rozeszli się do wybranych stanowisk. Przy każdym z nich stały tarcze i stojaki pełne najróżniejszych rodzajów błyszczącej, nowiutkiej i śmiercionośnej broni. Podszedłem prosto do trójzębów. Przyglądałem im się z zachwytem. W Dystrykcie mogliśmy zaledwie marzyć o takiej broni. Po chwili wziąłem jeden z nich do ręki. Był idealnie wywarzony, doskonale leżał w dłoni. Bez zastanowienia cisnąłem nim przez salę, do manekina oddalonego o kilkanaście metrów. Przeszył go na wylot. Gdyby był niczego się nie spodziewającym człowiekiem, na miejscu padł by trupem.
- Całkiem nieźle.
Odwróciłem się. Obok mnie, przy stanowisku z oszczepami stała wysoka, około szesnastoletnia, blondynka. Patrzyła na mnie, a po tym spojrzeniu można było poznać, że ocenia moje szanse.
- Jestem Julie. Z Dystryktu Drugiego.
- Finnick. Czwórka. – uśmiechnąłem się do niej.
- Zamierzasz wygrać?
- Chciałbym. A ty?
- To zależy. Jestem zawodowcem. Powinnam pragnąć zwycięstwa, ale właściwie jest mi wszystko jedno. – jej słowa nie pokrywały się z jej spojrzeniem. Przed chwilą w oczach miała iskierki radości, teraz- pustkę. Jakby już na tym etapie zrezygnowała z tej gry o życie. Bardzo przypominała mi pewną dziewczynę z jej dystryktu, Alice Greenlaw. To właśnie dzięki niej wciąż mam siostrę. W czasie Igrzysk poświęciła swoje życie, by uratować Rosalie.
- Pokaż co potrafisz – Jeszcze raz się do niej uśmiechnąłem. Postanowiłem, że się z nią zaprzyjaźnię.
Zaczęła miotać oszczepem. Trafiała nawet w najodleglejsze cele. Umiała też doskonale walczyć wręcz. Po kilku minutach znów podjąłem trening. Gdy przyszła pora na lunch zgodnie pomaszerowaliśmy do jadalni. Tam usiedliśmy przy stole razem z Marie i chłopakiem z dystryktu Julie – Derikiem. Był wielki jakby na śniadanie, obiad i kolację jadł tylko sterydy. Wzrostem prawie dwukrotnie przewyższał Marie. Mimo swego groźnego wyglądu okazał się być całkiem miły. W ciągu pół godziny dowiedzieliśmy się, że najlepiej walczy mieczem, choć radzi sobie też z nożem i oszczepem. Poza tym, jego największymi atutami niewątpliwie były waga i siła. Mógł by zwalić mnie z nóg posługując się tylko jedną ręką.
- Chciałbym zaproponować wam sojusz. – powiedziałem, gdy wszyscy zaczęli wstawać od stołu. Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem.
- Pewnie. – powiedziała Marie.
- Czemu nie. – gdy Derik również się zgodził, bardzo mi ulżyło. Nie chciał bym mieć go za wroga.
- Oczywiście, że tak. – Julie znów wydawała się być szczęśliwa. –Spróbujemy jeszcze z Jedynką, czy nie?
- Jedynka właśnie zawarła przymierze z Siódemką. – zauważyła Marie.
- W takim razie te Igrzyska będą pełne wrażeń. Aż dwa zawodowe sojusze!
- Dlaczego nie moglibyśmy spróbować sprzymierzyć się też z nimi?
- Znasz moją siostrę, Marie?
- Oczywiście.
- Po tym, co stało się na jej igrzyskach, nie mógł bym się sprzymierzyć z Siódemką.
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
Bardzo fajne opowiadanie. Przeczytałam wszystkie rozdziały no i nie mam zastrzeżeń. Mała ilość błędów i literówek, a opowiadanie czyta się szybko i łatwo. Bardzo mi się podoba <33
OdpowiedzUsuńZapraszam też do mnie, będzie mi bardzo miło jeśli wpadniesz: igrzyskasmierci-historiapierwsza.blogspot.com
I jakbyś mogła poinformować mnie o kolejnym rozdziale w komentarzach, to byłabym bardzo wdzięczna <33
dziękuję :D
UsuńTwojego bloga przeczytałam, jest ciekawy. fajny pomusł żeby pisać o pierwszych igrzyskach.
Ciekawe opowiadanie, szybko się czyta. Mi się podoba :D.Życzę weny i czekam na kolejny rozdział ^^.
OdpowiedzUsuńPrzeboskie xD
OdpowiedzUsuńPowodzenia i weny. ^ ^