wtorek, 29 stycznia 2013

7

Po chwili podeszła do mnie awoksa która podała mi srebrno-czarne spodnie z sztucznego materiału. szybko je założyłem i poszedłem za nią do jakiegoś dużego pokoju. Przy stole siedziała jakaś elegancka, choć niezbyt już młoda kobieta. Domyśliłem się, że to moja stylistka.
- Witaj, witaj! - powiedziała przyjaźnie. Chyba wciąż patrzyłem na nią dość niepewnie, bo powiedziała:
- Spokojnie! Nie jestem tak strachliwa jak tamta trójka. Mam wieloletnie doświadczenie w obchodzeniu się z trybutami.
    - Jesteś bratem Rose? Moja starsza siostra ubierała jej partnera, ja zaczęłam dwa lata później. Pamiętam, że świetnie wyglądała w stroju nimfy wodnej… Ale przejdźmy teraz do twojego stroju. Trybutów z twojego dystryktu zwykle przebieramy za rybaków lub inne tego typu osoby. Ale w tym roku postanowiliśmy przebrać was za - tu zarobiła pauzę - za ryby.
- Słucham?! - O mało co nie wyplułem całej kawy którą właśnie miałem w ustach.
- Za ryby. - Powtórzyła dobitnie. Była wyraźnie zadowolona z wrażenia jakie wywarły na mnie jej słowa.
- Mamy już tylko cztery godziny… nie dobrze. No ale trudno, muszę zdążyć… stań proszę tutaj. Zaraz namaluję ci na skórze łuski, dadzą bardziej spektakularny efekt. - To mówiąc wzięła do ręki malutki pędzel i zaczęła malować. Po półtorej godzinie całe moje plecy, ręce i tors aż po szyję pokrywały delikatne, cieniutkie czarne kontury rybich łusek. Następnie Naeke zaczęła je wypełniać masą różnych kolorów których nawet nie umiem nazwać. Po około trzech i pół godzinie moja stylistka uznała że jestem gotowy i mogę spojrzeć w lustro. Przejrzałem się. Wyglądałem jak idiota, ale byłem w Kapitolu - to musiało się ludziom spodobać. Ogólnie przypominałem jedną z tych błyskotek które Rosalie i Annie nosiły na szyi.
- Jak ci się podoba?
- Yyyy… No cóż… Sam nigdy bym się tak nie ubrał, ale jeśli sądzisz, że jest ok, to ja się z tobą zgadzam… - powiedziałem niepewnie.
- Świetnie. Mamy jeszcze pół godziny, więc możemy zejść na dół.
- Dobrze. - Odpowiedziałem krótko i ruszyłem za nią w kierunku windy. Zjechaliśmy na przedostatnie piętro. Była tam duża sala w której rzędem stało dwanaście rydwanów w które zaprzągnięte były konie najróżniejszych ras i maści. Domyśliłem się, że nasz jest czwarty z powozów. Był pomalowany na kolor zielono-błękitny. Kolor moich oczu. Miały go ciągnąć dwa siwe kuce. Od opiekuna tych zwierząt dowiedziałem się, że nazywają się Idylla i Galetta. Szczególnie zaprzyjaźniłem się z Idyllą, która przyjaźnie trącała mnie nosem jakby chciała zwrócić na siebie moją uwagę. Zrozumiałem o co jej chodzi. Chciała kostkę cukru. Poczęstowałem ją, a po chwili sam zjadłem kilka.
Gdy się zmęczyłem usiadłem na skraju podestu rydwanu i rozejrzałem się po sali. Byli w niej już prawie wszyscy trybuci. Kilku osiemnastolatków z wyższością patrzyło na resztę przestraszonych dwunastolatków którzy bardzo intensywnie przyglądali się swoim butom. Poczułem, że muszę się od tego odgrodzić. Oparłem się o ścianę i przymknąłem oczy. Czas zaczął zwalniać, a wszelkie dźwięki się oddalać, gdy nagle…
- A cóż ty wyrabiasz, Finnicku Odairze? Śpisz?! To absolutnie niedopuszczalne! Nie życzę sobie, żebyś mi ziewał w czasie parady! Na oczach prezydenta… - Fanny zaczęła na mnie wrzeszczeć ni z tego ni z owego, więc w ogóle nie myślałem co mówię
- Tam jest teraz pełno ludzi któży tylko czekają na moją śmierć! Myślisz, że chce mi się dostarczać im rozrywki?!
- Jesteś dokładnie taki sam jak twoja siostra! Krnąbrny i bezczelny. - Nawet nie wiedziała jaką przyjemność sprawiła mi tym stwierdzeniem.
- Wsiadaj szybko na rydwan, Finnick. - Powiedziała Naeke na tyle spokojnym tonem na jaki ją było stać.
Wszedłem na rydwan, obok mnie stanęła Marie w pięknej sukience. Przybrała minę podobną do mojej. Zaciśnięte szczęki, wysunięty podbrudek, głowa dumnie uniesiona, ramiona wyprostowane, oczy wpatrzone w jeden odległy punkt, nieuchwytny cel naszej podróży. Gdy ktoś ją teraz widział, zauważał to co na zewnątrz - drobną, kruchą dwunastolatkę z zaciętą miną. Ale ja znałem ją ze szkoły i z obowiązkowych treningów sportowych. Mogła być śmiertelnie niebezpiecznym przeciwnikiem i bez większych problemów dałaby radę wygrać igrzyska. Gdyby tylko chciała. A nie chciała. Była przedostatnia z czwórki rodzeństwa. Jej dwaj starsi bracia - Harry i Arnold - zginęli w igrzyskach w poprzednich latach. Najmłodsza, zaledwie dwuletnia Bella była oczkiem w głowie rodziców, którzy kompletnie się załamali po stracie dwu najstarszych dzieci. Marie była zaniedbana i pozostawiona sobie, nie miała po co żyć więc Igrzyska były świetnym sposobem by się z życiem rozstać.
Wyjechaliśmy na długą drogę zaraz za rydwanem trybutów z Trójki. Kątem oka obserwowałem zachowanie innych. Jedynka stała niespokojnie i starała się sprawiać groźne wrażenie, ale niezbyt im to wychodziło bo była to tylko para wystraszonych trzynastolatków. Dwójka wesoło się uśmiechała i machała do widzów. Trójka miała raczej mętne miny i zdawała się być jakaś przygaszona. Tyle zdążyłem zaobserwować nim rydwan stanął a na podium wszedł prezydent Snow. Powitał go głośny aplauz publiczności.
- Witajcie w Kapitolu, odważni trybuci! - Prezydent zaczął swoją bardzo długą i monotonną przemowę. Nie słuchałem jej, wyłączyłem się na wszystkie dźwięki.
- Szczęśliwych Igrzysk Głodowych! - Zaczął Snow.
- I niech Los zawsze wam sprzyja! - dokończył po nim tłum. W tej samej chwili rydwany zawróciły i konie pogalopowały w kierunku sali z której tu przyjechaliśmy.

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

1 komentarz:

  1. Trochę mi szkoda Marie ;-; ale z drugiej strony przecież chcę żeby to Finnick wygrał. xD
    Achh, ciężko, ciężko .. ^ ^
    Czytam szybko dalej, bo chcę więcej . .. ;]
    I niech wena będzie z Tobą.

    OdpowiedzUsuń

Pochwal, skrytykuj, klnij jeśli trzeba ale szanuj Autorkę i innych komentujących!!!