Sześćdziesiąt sekund.
Rozglądałem się wokoło siebie. Na prawo ode mnie stała dziewczyna z Siódemki. Na lewo chłopak z Dziesiątki. Marie trzy osoby na prawo, a kolejne trzy dalej – Derik. Julie zapewne była po drugiej stronie Rogu.
Pięćdziesiąt sekund.Arena. Skalista, było pełno na niej kamienistych pagórków i otwartych przestrzeni. Prawie żadnego miejsca, gdzie można by się na dłużej schować. Nie rosła tam prawie żadna roślinność, jedynymi zwierzętami były krążące między skalnymi rozpadlinami ptaki. Przez chwilę wydawało mi się, że kątem oka, w oddali, zauważyłem kawałek lasu. Ale może to było tylko złudzenie.
Czterdzieści sekund.Róg Obfitości. Ogromna, stalowa konstrukcja delikatnie połyskująca w pełnym słońcu. Przyglądałem się jej tylko przez chwilę, lecz i tak zauważyłem coś, co mną wstrząsnęło.
Trzydzieści sekund.
W ogromnym stosie różnorodnej broni, jak zwykle zgromadzonej przed Rogiem nie było ani jednego trójzęba. Mnóstwo mieczy, łuków i strzał, noży, toporów i całej masy innej broni, ale ani jednego trójzemba.
Dwadzieścia sekund.
Choć nie miałem czasu na dalsze rozmyślania rozpaczliwie starałem się znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji.
Dziesięć sekund.Wymieniłem spojrzenia z Marie i Derikiem.
Dziewięć sekund.Nagle tuż obok siebie, na prawo, usłyszałem ogłuszający huk. To dziewczynka z Dwunastki postanowiła skrócić sobie życie i po prostu zeszła z platformy. Jedna z wielu min w mgnieniu oka rozdarła ją na milion krwawych kawałeczków.
Osiem sekund.
Rozluźniłem mięśnie przygotowując je do biegu.
Siedem sekund.
Ostatnie głębokie wdechy.
Sześć sekund.
Oparłem dłonie na ugiętych kolanach.
Pięć sekund.
Delikatnie pochyliłem głowę, tak, by nawet podczas biegu słońce nie świeciło mi w oczy.
Cztery sekundy.
Zamknąłem oczy. Tylko na chwilę. Ostatnia chwila prawdziwego odpoczynku w ciągu najbliższych liku dni
Trzy sekundy.
. Wbiłem skupiony wzrok w Róg w upatrzony krótki, jednoręczny miecz.
Dwie sekundy.
Rzuciłem ostatnie spojrzenie na arenę.
Sekunda.
Zewsząd dochodzi nas głos Claudiusa Templesmitha
„Panie i panowie, sześćdziesiąte czwarte głodowe igrzyska, uważam za otwarte!”
Gwałtownie ruszyłem z miejsca. Najszybciej jak tylko umiałem dobiegłem do Rogu i chwyciłem za miecz. Nagle tuż obok mnie zmaterializowali się Marie i Derik, już uzbrojeni i gotowi do walki. Tuż po nich nadbiegła Julie.
Tuż obok mojej prawej ręki przemknąć próbowała jakaś mała ciemnoskóra dziewczynka. Zapewne z Jedenastki. Zadałem jej szybki, bezlitosny i śmiertelny cios w brzuch.
- Zabijamy wszystkich. Bez wyjątku. – przypomniałem reszcie, choć raczej nie było to konieczne.
Ruszyliśmy przed siebie. Zobaczyłem kilkoro dzieciaków w popłochu umykających między skały. Pojedynczo i w parach. Jedynka i Siódemka, już uzbrojona, rzuciła się w pogoń za niektórymi z nich. Marie zaczęła rzucać nożami. Cięła dziewczynę z Siódemki w rękę gdy ta znikała między skałami. Derik zabijał gołymi rękami, Julie również nie zostawała w tyle. Prawie każdy z jej ciosów był śmiertelny. Niektóre dzieciaki próbowały walczyć między sobą, padał trup za trupem. Niektórych zabijaliśmy my, innych wyeliminował sojusz Jedynki z Siódemką, ale to nie miało znaczenia.
Znaczenie miało to, że staliśmy się Zawodowcami.
Staliśmy się mordercami.
__________________________________
Rozdział jest krótki i mało treściwy, zdaję sobie z tego sprawę. Mimo to dodaję go, żeby ni robić zbyt dużej przerwy między notatkami. Jeśli chodzi o następną notatkę – liczę na waszą pomoc. Zaczynają się Igrzyska i mam mnóstwo czasu do zagospodarowania, nie bardzo wiem co z tym zrobić, więc proszę Was: komentujcie, podpowiadajcie, pomagajcie. Pomóżcie mi w tworzeniu następnego rozdziału, a może dodam go już 2 -3 czerwca. Liczę na was J
Do przeczytania,
Olga.
~~~~~ And may he odds be ever in your favor! ~~~~~
Rozglądałem się wokoło siebie. Na prawo ode mnie stała dziewczyna z Siódemki. Na lewo chłopak z Dziesiątki. Marie trzy osoby na prawo, a kolejne trzy dalej – Derik. Julie zapewne była po drugiej stronie Rogu.
Pięćdziesiąt sekund.Arena. Skalista, było pełno na niej kamienistych pagórków i otwartych przestrzeni. Prawie żadnego miejsca, gdzie można by się na dłużej schować. Nie rosła tam prawie żadna roślinność, jedynymi zwierzętami były krążące między skalnymi rozpadlinami ptaki. Przez chwilę wydawało mi się, że kątem oka, w oddali, zauważyłem kawałek lasu. Ale może to było tylko złudzenie.
Czterdzieści sekund.Róg Obfitości. Ogromna, stalowa konstrukcja delikatnie połyskująca w pełnym słońcu. Przyglądałem się jej tylko przez chwilę, lecz i tak zauważyłem coś, co mną wstrząsnęło.
Trzydzieści sekund.
W ogromnym stosie różnorodnej broni, jak zwykle zgromadzonej przed Rogiem nie było ani jednego trójzęba. Mnóstwo mieczy, łuków i strzał, noży, toporów i całej masy innej broni, ale ani jednego trójzemba.
Dwadzieścia sekund.
Choć nie miałem czasu na dalsze rozmyślania rozpaczliwie starałem się znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji.
Dziesięć sekund.Wymieniłem spojrzenia z Marie i Derikiem.
Dziewięć sekund.Nagle tuż obok siebie, na prawo, usłyszałem ogłuszający huk. To dziewczynka z Dwunastki postanowiła skrócić sobie życie i po prostu zeszła z platformy. Jedna z wielu min w mgnieniu oka rozdarła ją na milion krwawych kawałeczków.
Osiem sekund.
Rozluźniłem mięśnie przygotowując je do biegu.
Siedem sekund.
Ostatnie głębokie wdechy.
Sześć sekund.
Oparłem dłonie na ugiętych kolanach.
Pięć sekund.
Delikatnie pochyliłem głowę, tak, by nawet podczas biegu słońce nie świeciło mi w oczy.
Cztery sekundy.
Zamknąłem oczy. Tylko na chwilę. Ostatnia chwila prawdziwego odpoczynku w ciągu najbliższych liku dni
Trzy sekundy.
. Wbiłem skupiony wzrok w Róg w upatrzony krótki, jednoręczny miecz.
Dwie sekundy.
Rzuciłem ostatnie spojrzenie na arenę.
Sekunda.
Zewsząd dochodzi nas głos Claudiusa Templesmitha
„Panie i panowie, sześćdziesiąte czwarte głodowe igrzyska, uważam za otwarte!”
Gwałtownie ruszyłem z miejsca. Najszybciej jak tylko umiałem dobiegłem do Rogu i chwyciłem za miecz. Nagle tuż obok mnie zmaterializowali się Marie i Derik, już uzbrojeni i gotowi do walki. Tuż po nich nadbiegła Julie.
Tuż obok mojej prawej ręki przemknąć próbowała jakaś mała ciemnoskóra dziewczynka. Zapewne z Jedenastki. Zadałem jej szybki, bezlitosny i śmiertelny cios w brzuch.
- Zabijamy wszystkich. Bez wyjątku. – przypomniałem reszcie, choć raczej nie było to konieczne.
Ruszyliśmy przed siebie. Zobaczyłem kilkoro dzieciaków w popłochu umykających między skały. Pojedynczo i w parach. Jedynka i Siódemka, już uzbrojona, rzuciła się w pogoń za niektórymi z nich. Marie zaczęła rzucać nożami. Cięła dziewczynę z Siódemki w rękę gdy ta znikała między skałami. Derik zabijał gołymi rękami, Julie również nie zostawała w tyle. Prawie każdy z jej ciosów był śmiertelny. Niektóre dzieciaki próbowały walczyć między sobą, padał trup za trupem. Niektórych zabijaliśmy my, innych wyeliminował sojusz Jedynki z Siódemką, ale to nie miało znaczenia.
Znaczenie miało to, że staliśmy się Zawodowcami.
Staliśmy się mordercami.
__________________________________
Rozdział jest krótki i mało treściwy, zdaję sobie z tego sprawę. Mimo to dodaję go, żeby ni robić zbyt dużej przerwy między notatkami. Jeśli chodzi o następną notatkę – liczę na waszą pomoc. Zaczynają się Igrzyska i mam mnóstwo czasu do zagospodarowania, nie bardzo wiem co z tym zrobić, więc proszę Was: komentujcie, podpowiadajcie, pomagajcie. Pomóżcie mi w tworzeniu następnego rozdziału, a może dodam go już 2 -3 czerwca. Liczę na was J
Do przeczytania,
Olga.
~~~~~ And may he odds be ever in your favor! ~~~~~
CZYTASZ = KOMENTUJESZ