Na początek chcę was jeszcze raz przeprosić, że znów zniknęłam. Naprawdę dużo się na mnie ostatnio zwaliło i niestety nie miałam dla was czasu. Po drugie proszę o zaglądanie na świetnego, interesującego bloga o losach Hope Sparks *klik* . Przechodzimy do rozdziału :)
___________________________________________________________________
- Twoja siostra brała udział w Igrzyskach? – zapytała Julie, gdy wróciliśmy do naszych stanowisk.
- Tak. – odpowiedziałem krótko.
- Zmarła?
- Nie. Wgrała. Kosztem życia dwójki swoich przyjaciół. – zacząłem ćwiczenia. Julie chyba zrozumiała, że nie chcę z nią rozmawiać, bo również zaczęła trenować.
Tego popołudnia byłem bardzo przybity. Nie miałem ochoty na wesołe rozmowy w które Fanny wciąż próbowała mnie wciągać. A smutne, ukradkowe spojrzenia które wciąż rzucała mi Marie wcale nie poprawiały mojego samopoczucia. Wiedziałem jakie jest źródło moich uczuć. Tak samo bezbronny, samotny i przerażony czułem się po śmierci mamy. Po prostu tęskniłem. Za spokojnym życiem w dystrykcie, za morzem, za Annie, za tatą, a przede wszystkim za Rose. Dobrą, kochaną Rose, która mimo wszystkich nieszczęść jakie ją spotkały, mimo jej nienawiści do życia i świata, zawsze znajdowała dla mnie chwilę. Uśmiechała się, pocieszała, radziła. Nie mogłem już wrócić do tamtego życia. Utraciłem je na zawsze w dniu dożynek. Nie liczyło się to, czy wygram Igrzyska. Po nich nic już nie będzie takie samo. Tęskniłem za tym, czego nie mogłem mieć.
Wcześnie się położyłem. Byłem tak wyczerpany, że nawet nie poczułem jak zasypiam.
Gdy obudziłem się rano poczułem, że te kilkanaście godzin snu nic nie zmieniło. Wciąż byłem tak samo otępiały, jak poprzedniego dnia. Wszedłem do łazienki i ochlapałem twarz wodą. Przybrałem sztucznie wesoły wyraz twarzy.
” Musisz sprawiać wrażenie, jakby to wszystko cię bawiło. Było tylko zabawą, rozgrzewką przed grą zwaną Igrzyskami” przekonywałem sam siebie, że to prawda. Niestety, nie potrafiłem w to uwierzyć, więc niechętnie powlokłem się do jadalni i zjadłem samotne śniadanie. Gdy je kończyłem, do stołu usiadła Marie. Miała podkrążone oczy i rozczochrane włosy.
- Nieprzespana noc? – zagadnąłem ją.
- Zgadnij. – odpowiedziała ponuro i zabrała się do przeżuwania chleba z masłem.
Skończyliśmy jeść i zjechaliśmy do Sali treningowej, gdzie czekali już nasi sprzymierzeńcy. Natychmiast zaczęliśmy trening. Postanowiłem nauczyć się czegoś nowego, chwyciłem więc za łuk – ulubioną broń mojej siostry. Na początku szło mi dość słabo, jednak po kilku godzinach udało mi się to opanować.
- Które to były Igrzyska? – Nagle tuż za mną pojawiła się Julie.
- Pięćdziesiąte szóste.
- Pamiętam! Wtedy w Jedynce wylosowano tego wielkiego chłopaka. Jak on się nazywał…
- Alec.
- Właśnie!
- Wiesz, nie żeby coś, ale ja wolałbym do tego nie wracać. Wystarczy mi, że musiałem to raz przeżyć.
- Spokojnie.- Julie zamilkła. Po chwili dodała jednak – Jeśli cię to interesuje, ja też mam w rodzinie zwycięzcę.
Gdy przetrawiłem tę informację spytałem:
- Kogo?
Julie uśmiechnęła się pod nosem.
- Kuzynkę.
- Które Igrzyska?
- Sześćdziesiąte.
- Nelly Floss? Pamiętam te Igrzyska. Jak ją zabierali z areny miała nóż w brzuchu i brakowało jej trzech palców. Ledwo ją odratowali.
- Tak, ciągle ma bliznę po tym nożu.
- Co dzisiaj ćwiczysz? – zmieniłem temat.
- Chciałam łuk, ale ktoś mi zajął. Więc chyba spróbuję z mieczem.
Wieczorem wróciliśmy na nasze piętra. Przy kolacji rozmowa niezbyt nam się kleiła, ponieważ Fanny koniecznie chciała dowiedzieć czegoś o naszych rodzinach.
- Nie będę się przed tobą uzewnętrzniać, Fanny. Nie jestem u psychologa, tylko w więzieniu! – w pewnej chwili nie wytrzymałem i zacząłem na nią krzyczeć. – Kim ty jesteś, by się nas o to pytać?! Masz tylko pilnować, byśmy nie zrobili nic głupiego! Na tym twoja rola się kończy, nikt tego od ciebie nie wymaga! – nabrałem powietrza, ale nie zdążyłem znów zacząć krzyczeć, gdyż w słowo weszła mi Marie.
- Właśnie, Fanny! A może ty nam opowiesz, jak to jest, co roku poznawać nową parę dzieciaków a potem spokojnie patrzeć na ich śmierć?! Na to, jak rozbijają się ich rodziny, umierają marzenia?!
Zupełnie mnie zatkało. Marie coraz bardziej mnie zaskakiwała, nie spodziewałem się tego po niej.
Zgodnie odeszliśmy od stołu i trzasnęliśmy drzwiami od swoich pokojów.
CZYTASZ = KOMENTUJESZ